W Normanii szaleje wojna. Ale niewielu w niej uczestniczących zdaje sobie sprawę z tego, że to już nie tylko wojna pomiędzy dwoma wyznaniami, nie tylko wojna o powstanie państwa nazwijmy to kościelnego, ale coraz bardziej – także wojna pomiędzy rasami. Bowiem wyprawa kapitana Hawkwooda rozdarła zasłonę pomiędzy dwoma kontynentami. I choć ludy Normanii nie zyskały wiedzy o zachodnim kontynencie, to ci co zamieszkują zachodni kontynent przypomnieli sobie o Normanii…Czwarty tom jest moim zdaniem najmniej udanym z całego pięcioksiągu. Po pierwsze dlatego, że czytelnik jest już znużony wojennymi klimatami i tematami. Po drugie dlatego, że akurat w tym tomie wojna pokazuje jeszcze inne oblicze, to o którym tak łatwo zapominamy – a jest nim okrucieństwo wobec zwykłych ludzi, “cywilnych” uczestników zmagań. Jesteśmy w stanie zaakceptować okrucieństwo zmagających się ze sobą żołnierzy, nawet okrucieństwo wobec pokonanych przeciwników. Ale okrucieństwa, gwałty, wymyślne tortury dokonywane na bezbronnych ludziach – tego nie chcemy oglądać, ani o tym czytać. Choć rozumiem zabieg autora, który zapewne chciał w ten sposób unaocznić fakt, że w każdym z nas siedzi bestia (i jak gdyby skonfrontować ją z wilkołakami, które jawnie nazywa bestiami), a to kiedy się ujawni zależy wyłącznie od okoliczności, to jednak… To jednak źle mi się o tych wojennych okropieństwach czytało. Mam nadzieję, że tom piąty pozwoli mi odpocząć od wojennych historii.