Trzeci tom Bożych monarchii jest zdecydowanie bardziej monotematyczny niż poprzednie dwa. Ktoś na sieci podsumował to nawet : ” to tylko bója i polityka”. I rzeczywiście po przeczytaniu Żelaznych wojen trudno się z takim podsumowaniem, mimo jego skrajnego uproszczenia – nie zgodzić. W Normanii toczy się wojna wszystkich ze wszystkimi. Wojna o panowanie nad poznanym światem, wojna możnych o zaszczyty i splendory, albo chociaż zachowanie status quo, wojna kobiet o miejsce przy boku zwycięzcy ( i możliwość wpływania na losy świata), wojna o rząd dusz, wojna sumień… wojna. Ta wojna przybiera różne postacie. Od tych najbardziej dosadnych i widocznych, kiedy leje się krew, parują wydarte flaki, ziemię pokrywa mieszanina krwi, ochłapów, błota i ekskrementów. Po te niewidoczne i najbardziej zabójcze – kiedy bronią jest szept, uśmiech, odsłonięty fragment ciała. A każda wojna z polityki wyrasta i sama w sobie po części jest też polityką. W trzecim tomie śledzimy dalsze losy Corfe’a i jego armii wyrzutków, patrzyli co pożądanie władzy może zrobić z kobietą, jak zmienia ludzi i ujawnia ich najmroczniejsze strony. Do czego mogą być zdolni i co się dla nich liczy – a liczą się głownie, apanaż, zaszczyty, szarże i żeby dobrze się najeść. A że wróg prawie podszedł pod bramy? Z każdym zwycięzcą przecież można się ułożyć. Jakby nie istniał Aekir i jego straszliwy los. Jakby jego tragedia niczego nikogo nie nauczyła. Przed naszymi oczyma paraduje galeria typów ludzkich – od takich którzy potrafią wznieść się ponad własny interes do takich których interesuje wyłącznie czubek własnego nosa i dalej najważniejszy jest kolor szarfy i miejsce przy stole, a za tytuły są gotowi poświęcić cały kraj. Dowiemy się również jak potoczyły się dalsze losy brata bibliotekarza i wykradzionego przez niego z głębin biblioteki labiryntu heretyckiej książki.
Podsumowując – to w dalszym ciągu dobra książka utrzymana w dobrym tempie fabuła i wyraziste postacie. Ale mieszanka polityka – wojna, wojna – polityka może nieco znużyć i zmęczyć.