Lewandowski Konrad T. – Saga o kotołaku T.3 Ksin Sobowtór

ksin_sobowtorNo i dobrałam się wreszcie do trzeciego tomu sagi o demonie, który z miłości stał się dobry. Od razu mówię, że uczucia mam trochę mieszane. Z jednej strony bowiem mamy kawałek dobrej przygodówki a z drugiej w pewnym momencie miałam nieodparte wrażenie, że w tomie trzecim autor postanowił poeksperymentować sobie nieco i zobaczyć co to będzie, jak zastosuje takie a nie inne rozwiązania fabularne.Zaczyna się tak, jak u Lewandoskiego lubię i cenię – niby mrocznie, niby strasznie, a przecież spod tego mroku i strachu wyłazi prześmiewczość, jakieś ludowe wręcz pojmowanie strachów i potworów. I czytelnik, chcąc, nie chcąc unosi w górę wąsiki, stroszy futro, wreszcie zaczyna nieprzystojnie chichotać pod nosem, bawiąc się czarnym humorkiem sytuacji. Przepadam za takimi fragmencikami, wypatruję ich w książkach autora jak kania dżdżu i za te drwiny jestem gotowa naprawdę wiele wybaczyć. Intryga się rozwija, rozwija i nagle… nastroszone wesoło futerko opada, bo do czytelnika zaczyna docierać, że mu coś dziwnie fabuła zaczyna RPG-iem zalatywać. Wystartuj z punktu A, wykonaj zadanie i pozbieraj Itemy, wróć do punktu A , odbierz zadanie, udaj się do punktu B, wykonaj zadanie, pozbieraj Itemy. Wróć, zbierz drużynę…  Owszem, momentami jest dalej ironicznie, drwiąco, przewrotnie, ale liniowość i podobieństwo do gierki okrutnie przeszkadza, zwłaszcza komuś, kto się w RPG-i, takie prawdziwe, nie komputerowe nagrał w życiu do woli.  Tło też  niezbyt zachwyca, jakieś umowne i nadto papierowe, możliwe jednak, że to celowy zabieg autora, który chce nam uświadomić, tak naprawdę wtórność całego przedsięwzięcia.Na całe szczęście ten niezbyt udany eksperyment nie trwa zbyt długo i autor wraca do swojego stylu pisania. Jeśli zaś chodzi o motyw sadomaso – poprzestanę jedynie na stwierdzeniu, że choć rozumiem jego znaczenie dla fabuły, to mi się nie spodobał i zmęczył. Intryga jak zawsze zbudowana jest dobrze, logicznie doczepić się nie można.

Bohaterowie? Jak zwykle Ksin, choć tym razem mało w nim wątpliwości, mało wewnętrznego rozdarcia, mało walki. Owszem zmaga się ze swoją klątwą i skutkami sytuacji w jakich znalazł się w drugim tomie,  ale mrok w nim jakoś przygasa. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej kotołak stojący na pograniczu światów, zmuszony walczyć z ciemnością,  instynktami potwora i zwykłą ludzką słabością był mi bliższy, bo…. bardziej ludzki. Jeśli chodzi o postać Bertii, to nie ukrywam, że drażniła mnie niemożebnie. Na początku zbyt uproszczona, szarpiąca się pomiędzy kiczem, ludową przaśnością, nagle uderza w tony bohaterszczyzny i szlachetnieje na koniec. Jakby tego było mało, w którymś momencie skojarzyła mi się z … (no tak teraz autor się wścieknie) Xeną. Obie bowiem odcinają… jedna dopływ krwi do mózgu, a druga możliwość oddychania. I całe szczęście ze Bertia odcina możliwość oddychania, bo w specyficznych sytuacjach w jakich to robi odcinanie dopływu krwi kojarzyłoby się.. dość specyficznie. Hamnisza lubię, choć to postać stosunkowo najmniej skomplikowana. Ciekawa jestem czy autor wykorzysta jego postać w kolejnych tomach. I ciekawa jestem jak autor wykorzysta w kolejnych tomach rozwiązanie które nam zaserwował na koniec. Bo, że ma tu jakiś przewrotny pomysł – to jestem bardziej niż pewna.

Podsumowując – nie zniechęcajcie się giercarską wstawką. Potem jest lepiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *