Lewicki Andriej – Wstęga (Antymir)

   Nie mam zbyt wiele doświadczenia ze światami S.T.A.L.K.E.R’a. W grę nie grałam, coś tam się dowiedziałam przy okazji recenzowania jednej z książek serii, i tyle. Jeśli zatem szukacie porównań do innych książek z cyklu czy pogłębionych analiz, to przykro mi, ale  musicie poczekać, aż za książkę weźmie się Paweł. A to może nie być zbyt prędko, bo dorwał nowego Hamiltona i ugrzązł w nim z kretesem.Wstęgę wzięłam do pociągu, na zasadzie, lekka, krótka, nie wymagająca intelektualnie i jak zgubię to nie będzie żal.  Do listy trzeba jeszcze dodać – wciągająca. Sama nie wiem, kiedy minęło pięć godzin podróży. Na całe pięć godzin drogi powrotnej Wstęga już nie wystarczyła, więc ostatnie dwie się wynudziłam jak mops.

Książka napisana jest według schematu – na początku jest katastrofa, w środku katastrofa, i na końcu katastrofa, a gdzie się da to jeszcze potop upchniemy.

Bohaterów poznajemy właśnie w trakcie takiej katastrofy. Wiadomo, jak to na granicy zony – coś się podziało i nagle nasz bohater budzi się jako jedyny żywy pomiędzy trupami w zablokowanych pomieszczeniach blokhauzu z których nie bardzo wiadomo jak się wydostać, a jak już się wydostanie to… wiadomo, blisko zony, więc coś zeżreć, a przynajmniej solidnie nadkąsić bohatera może.  Potem jest barwnie i szybko. A logika? A co tam logika. Zawsze się jakąś anomalię  wstawi do fabuły, albo artefakt zgarnie i akcja leci do przodu bez zbytniego zatrzymywania. Ostatecznie to zona, a w zonie różne rzeczy się dzieją, często na pograniczu magii, bo kto by ją tam, te fizykę pogiętą przez zone zrozumiał. Na pewno nie Garsteczka, bo on prosty żołnierz jest, kombinator pierwszej klasy, choć był czas, że go bohaterem okrzyknięto. Może Chemik co z tego zrozumie, bo bardziej uczony, ale kto go tam wie. O reszcie towarzystwa trudno coś powiedzieć bo autor potraktował ich bardzo po macoszemu, trudno powiedzieć nawet, że są naszkicowani. Już prędzej  – maźnięci. Akcja toczy się dość liniowo, najpierw mamy coś na kształt gry w ucieczkę z pokoju, potem zbieranie fantów, zawadzamy o świat równoległy by wreszcie impreza zakończyła się generalnym łomotem.

Tym co podobało mi się najbardziej był język postaci. Autor udowodnił bowiem, że da się ukazać brutalny świat nie używając tak ostatnio modnych wśród pisarskiej braci wulgaryzmów. Co więcej, można tak poprowadzić dialogi, że czytelnik ma szansę odprężyć się przy lekturze, a nawet tu i tam nad konceptem pochichotać.

Wstęga nie jest książką wysokich lotów. To typowy złodziej czasu. Wciąga, bawi, tu i tam lekko irytuje. Ale czyta się ją przyjemnie i za to autor ma u mnie wielkiego plusa. Może nawet sięgnę po drugi tom.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *