Maja Lidia Kossakowska – Upiór Południa: Czerń, Czas mgieł, Burzowe kocię

upior-poludnia-czas-mgiel

Jakiś czas temu znęcałam się nad Pamięcią umarłych, teraz przyszła pora na resztę cyklu.
Czerń – Afryka, malaria, upał. Starający się ukrywać najemnik jest nękany przez demony przeszłości i chorobę. W Czasie mgieł, demony przychodzą z mgły otaczającej Purpurową Magnolię – szpital psychiatryczny i jej najnowszego pacjenta – ofiarę amnezji. Burzowe kocię, część najbardziej nasycona fantastyką i szamanizmem, to historia przykutego do łóżka weterana z Iraku, który wyciągnięty ze szpitala przez Burzowe kocię ma w zamian uratować krainę Opodal.
Każda z części to upał, w zależności od tomu: malaryczny, suchy, pustynny, duszny. Każdy inny i każdy oddany plastycznym, poetyckim językiem Kossakowskiej. Upał, który można poczuć, bo wręcz wylewa się z powieści. Proste historie napisane upiornie dopracowanym i przemyślanym językiem, który może zachwycić, albo doprowadzić do szewskiej pasji. Zwłaszcza w Czerni, kiedy autorka stara się oddać świat majaczącego najemnika, robi to skutecznie, ale efektem jest… bełkot i strumień myśli, które można potraktować albo jako świetne oddanie stanu ducha, albo jako.. bełkot. Podobnie jest w Burzowym kocięciu.
Językiem w każdym tomie można się zachwycić, albo można trzepnąć książką o ścianę. Ja miałam mieszane uczucia – z jednej strony nie znoszę poezji pisanej prozą, z drugiej przyznaję, że klimat i rożne typy upału udało się Kossakowskiej pokazać. Co nie zmienia faktu, że całość czytałoby się dużo lepiej jakby w tym wyjątkowo dopracowanym opakowaniu znajdowało się trochę więcej konkretnych treści.
Wbrew temu co twierdzą niektórzy, kolejność tomów ma znaczenie. I to duże, bo wstęp i epilog, nie dość że są najlepszymi rozdziałami tetralogii to też wyjaśniają dlaczego cała reszta wygląda tak, jak wygląda. Tom drugi i trzeci można czytać w dowolnej kolejności, ale pierwszy i ostatni powinny otwierać i zamykać cykl. Dzięki nim dowiadujemy się, że opowiedziane historie są proste, bo takie mają być, i jest to świadomy zabieg literacki i fabularny, a nie chwilowe rozleniwienie wyobraźni autorki. A to jednak zmienia odbiór całości ale, oczywiście, nie zmienia faktu, że historyjki są jakie są.
Mały format (sporo mniejszy niż standardowe Fabryczne wytwory) niewielka ilość stron (koło dwustu), brak komplikacji fabularnych i istotna kolejność lektury sprawiają, że „Tetralogia Pogodowa” byłaby sensowniejsza w wersji dwutomowej, lub nawet jednotomowej w trochę większym formacie. Byłoby dużo sensowniej i co ważniejsze dla czytelnika – taniej. Co prawda Fabryka aktualnie z uporem maniaka produkuje reedycje, jakby już ciekawych książek nie było do wydawania, więc być może się doczekamy sensowniejszego wydania Upiora, ale nawet jeśli, to ja go na półce nie postawie – szkoda mi miejsca.
Seria sprawdza się co prawda jako lektura na bardzo zimny wieczór lub odtrutka po ciężkiej grafomanii, ale historie są na tyle proste, że nie za bardzo się chce do nich wracać.
Świetny język i marna fabuła. W sumie przeciętniak x 3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *