(3,5 / 5) Czasem trzeba coś zgubić, żeby coś odnaleźć, coś stracić, żeby coś zyskać. Tak można by najprościej podsumować opowieść Souse Natsukawy. Można, ale to wcale nie byłaby prawda. Bo opowiastka o chłopcu, jego antykwariacie i kocie, który może istniał, a może nie istniał ma w sobie znacznie, znacznie więcej. W niepozornej książeczce z bajkową okładką dostajemy bowiem historię, która mnie osobiście kojarzy się z Małym księciem. Japońskim małym księciem. Rintaro nie szuka co prawda miłości ani odpowiedzi na dziwne pytania. Nie szuka nawet towarzystwa ludzi. Nie szuka przyjaciół. Ba, on nawet nie wie, że szuka, ani, że tych przyjaciół ma. Ten japoński nastolatek przebywa na dobrowolnym wygnaniu na swojej własnej pustyni – w antykwariacie dziadka. Nie jest może typowym hikikomori – bo jednak chodzi do szkoły, ale tak naprawdę świat dookoła niego jakby nie istniał. Ot, pustynia i maleńka oaza wśród regałów Aż pewnego dnia ta pustynia wdziera się i do oazy – dziadek Rintaro umiera.
I właśnie wtedy zaczyna dziać się magia. Bo spomiędzy regałów wychodzi ON. Gadający kot, przewodnik, opiekun. Razem z nim zagłębiamy się w nieznane części antykwariatu, aby bronić książki przed różnymi zagrożeniami. I rozważać – po co tak naprawdę czytamy, a może, po co są książki, a może czego szukamy, a może jak to znajdujemy, jeśli znajdujemy?. Muszę Was jednak uprzedzić – ta opowieść nie ma w sobie tej gładkiej, delikatnej mistyki jaką znamy z Małego księcia. To prędzej seria mini dysput filozoficznych, wymagających skupienia i wysiłku, tym trudniejsza do odczytania, że bardzo “japońska” (przynajmniej dla mnie) w swoim wyrazie. Nie czytało się tego ani lekko, ani łatwo, ani szybko. czasem jedno zdanie trzeba było czytać dwa razy by je wreszcie zrozumieć i docenić.
Jeśli jednak najdzie Was kiedyś nastrój na zadawanie niełatwych pytań i szukanie odpowiedzi – obejrzyjcie się, może gdzieś czeka na was kot przewodnik