Rak Radek – Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli

Mam z tą książką spory problem, dość podobny jak parę lat temu z Niepełnią. I to do tego stopnia, że mimo kompletnie innej tematyki, stylizacji i klimatu skojarzenia z powieścią Anny Kańtoch towarzyszyły mi w sumie przez całą drugą połowę Baśni.
Książka jest dokładnie tym, na co wskazuje tytuł – opowieścią o Jakubie Szeli, ale przede wszystkim – baśnią. Baśnią do tego stopnia, że trudno powiedzieć, że Kóba (zgodnie z książkowym zapisem) jest głównym bohaterem – jest raczej… elementem baśni i pewnym archetypem niż siłą sprawczą (chociaż nią też bywa, ale przez większość czasu w niewielkim stopniu).
Dwie, mniej więcej równe, części, na które podzielona jest książka okazały się być dla mnie mocno problematyczne i to z całkiem innych powodów. Początkowo zachwyciła mnie konsekwentna stylizacja – zarówno w narracji jak i języku – zestawienie baśni i gwary z lekką archaizacją tworzą bardzo oryginalną i przyjemną mieszankę. Autorowi naprawdę należą się ukłony za panowanie nad słowem i klimatem. Jednak… mimo początkowych zachwytów całość z jakichś powodów okazała się być ciężka do zniesienia. Bardzo trudno było mi przeczytać więcej niż 40-50 stron na raz. Może to kwestia realizmu magicznego, w którym niewiele było realizmu, może zbyt wiele baśniowości, w której gubiła się część historyczna. Może pokazanie świata pełnego rzeczy, o których nie śniło się filozofom było zbyt długie. Nie wiem. Mimo dalszych zachwytów nad językiem bardzo niechętnie wracałam do Baśni.
Z kolei część druga, nadal równie konsekwentnie stylizowana, była zdecydowanie łatwiejsza do czytania. Ale jest tam zdecydowanie więcej realizmu, więcej powiązań z historią, dostajemy też drugi wątek. Trudno powiedzieć, że więcej się dzieje – w pierwszej części też sporo się działo, ale wszystko było bardzo… efemeryczne i bardzo baśniowe. W drugiej części “dzianie się” wywołuje konsekwencje w rzeczywistym świecie. Za to problemem jest cała teza tej części, z którą absolutnie się nie zgadzam. Do tego stopnia, że kompletnie przestało mnie interesować jak autor połączy swoją koncepcję i wplecie ją w to, co znamy z historii. I jak bardzo obiektywnie muszę przyznać, że wykorzystanie tezy i wybrnięcie z niej jest dobrze wykonane, tak sam pomysł… Cóż, nie kupuję tego. Bo zamiast mitu przywódcy powstania (choćby był zbirem, chamem i szują) autor serwuje nam uproszczenia, półprawdy i… w pewnym stopniu obalenie tego mitu zanim nawet się zaczął.
Podobnie jak w Niepełni dostajemy świetny język, klimat i konsekwentny styl, który na początku zachwyca, a potem zaczyna męczyć. Dostajemy przemyślaną koncepcję, konstrukcję i pomysł, które trzeba docenić, którymi można się zachwycić i może nawet komuś pomysł się spodoba. Dostajemy książkę, która zostaje z nami na długo (a to w sumie bardzo rzadkie zjawisko) i nawet jeśli wywołuje irytację trudno nie docenić kunsztu autora. Cóż, zostaje mi tylko zakończyć tak samo jak przy Niepełni: gorąco polecam, serdecznie ostrzegam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *