Sykes Sam – Śmierć Imperiów. T.1 Siedem czarnych mieczy

4 out of 5 stars (4 / 5) Historia Sal kakofonii to jedna z niewielu (jeśli nie jedyna) powieści do których zabierałam się trzy razy.  Za pierwszym razem z trudem przebrnęłam przez pierwsze 3 rozdziały. Czemu? Bo motyw słynnego skazańca opowiadającego swoją historię wydał mi się oklepany. A sama postać Sal wydawała płaska – zbudowana z cynizmu i okrucieństwa. Za drugim drugim razem skrzywiłam na patetyzm walki z magiem. Za trzecim razem postanowiłam przebrnąć do końca. I wiecie co? Nie żałuję. Zmieszanie magii, mieczy i broni palnej wydawało się być dość ryzykownym zagraniem ze strony Autora, ale jak się już przyzwyczaisz do dziwnych praw rządzących tym dziwnym światem to łykasz to bez większych problemów. A świat wykreowany przez Sama Sykesa jest światem obrzydliwym. Wynaturzonym. Skąpanym we krwi, chaosie, cierpieniu. Miesza się w nim magia i technologia rodem ze steampunka. Magia paskudna, wykorzystywana do tego, żeby ranić, niszczyć i krzywdzić. I sama raniąca i krzywdząca tych którzy się nią posługują. Nie na darmo właścicielka tej magii nazywa się Lady Handel… Technika nie jest w niczym lepsza. Służy do tworzenia coraz potężniejszych broni, służących do tego, aby przeciwstawić się magom i ich sztuce. Nie służy do budowy i rozwoju. Ale do tego by ranić niszczyć i krzywdzić. By narzucić innym swoją ideologię. Czym więc różni się od magii? Czym różni się Cesarstwo od Rewolucji? Trzecia strona tego “medalu” to Włóczędzy. Znienawidzeni przez wszystkich zbuntowani magowie. Pozostałe dwie strony polują na nich niemal z obłędem w oczach. A najbardziej ze wszystkich znienawidzona jest kobieta z bliznami i dziwaczną giwerą u pasa. Sal Kakofonia. Musiała nieźle narozrabiać, nie ma co.

Ale na początku czytelnik nie wie nic o świecie i przebija się przez jego zawiłości z wielkim trudem, irytując na wydawałoby się różne nieścisłości i nielogiczności. Dopiero pod koniec te pozornie nie pasujące elementy fabuły wskakują z niemałym trzaskiem na swoje miejsce ukazując obraz bolesny i potworny. I wyjaśniając praktycznie wszystko. Zatem, mimo początkowego zniechęcenia, przyznaję, że przy tworzeniu fabuły syn Diany Gabaldon spisał się na pięć. Nie lubię jego świata, jego cynizmu, bólu, okrucieństwa ale jest to świat wielowymiarowy, bogaty i niestety bardzo ludzki. A jednak w jakiś  pokrętny sposób ten świat wciąga. Myślałam, że nie dam rady przeczytać kolejnego pokręconego opisu pobojowiska, ożywionych trupów, tortur, cierpienia tego fizycznego i psychicznego, albo innej makabry. A jednak dalej towarzyszyłam okrytej bliznami cynicznej ba, wrednej bohaterce

Z akcją jest już nieco gorzej. Zwłaszcza pod koniec zdarza się jej nieco utykać na dysputach z wrogami, przepychaniu się na argumenty. Wtedy wypadamy z wiru pościgu i nagle wpadamy w nieledwie mistyczne rozważania co by było gdyby. Im więcej ran i krwi ma na sobie Sal Kakofonia tym bardziej zaczyna siebie i czytelnika dręczyć pytaniami. Czy warto było? Czy dało się to rozwiązać inaczej? A co by  było gdyby? A może trzeba było odpuścić? Przebaczyć? Olać? I wtedy czułam się jakby zrzucił mnie rozpędzony wierzchowiec na  kamienisty grunt. Już wolałam bohaterkę cyniczną i okrutną od bohaterki filozofującej i mądrującej.

Bohaterowie. Ha, tu jest dopiero zagwozdka. Nie są mili. Nie są ani trochę sympatyczni. Nawet ci teoretycznie “dobrzy”. Wszyscy mają na rękach mniej lub więcej ( zazwyczaj więcej) krwi. Żaden z bohaterów nie jest jednoznacznie po tej albo po tamtej stronie. Nie jest do końca dobry albo do końca zły. Nawet Carvic. Nawet zdziczali magowie włóczędzy mają swoją jasną stroną. Bowiem jest jedna cecha którą autor wyróżnił i ustawił na piedestale. To lojalność. Czasem lojalność ideii, czasem towarzyszom broni lub spisku, czasem sobie samemu, czasem własnej obsesji. Pomimo jej paskudnych obyczajów, polubiłam Sal Kakofonię.( A raczej Sal, bo jej paskudnej magicznej broni zwanej Kakofonią polubić nie sposób. ) I trochę irytowało mnie jak traktuje ją autor, w kółko każąc jej cierpieć i umierać, by w ostatnim momencie się śmierci z łap wywinąć.

Podsumowując nie jest to opowieść lekka, łatwa i przyjemna. Pod maską fantasy czają się pytania, zawsze niewygodne. Ma swoje gorsze strony, ale całość jest o dziwo wciągająca. Więc to pewne – że sięgnę po drugą część.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *