Szymiczkowa Maryla – Rozdarta zasłona ( cykl Profesorowa Szczupaczyńska Zofia t.2)

Zapachniało nam kryminałem w starym, całkiem dosłownie starym stylu.  Arszenikiem i starymi koronkami zapachniało. A z drugiej strony, w trakcie lektury nie mogłam się opędzić od skojarzeń z Moralnością Pani Dulskiej. I tak naprawdę nie wiem, czy bardziej ta książka pasuje do działu “obyczajowa” czy to jednak kryminał jest bardziej. Na pewno natomiast jest to bardzo dobra książka, którą z przyjemnością się czyta, bawiąc się językiem, stylem,  kolorytem “Krakówka” (co to ambicje ma wielkie, ale gorsecik przyciasny), czy wreszcie obserwując postacie mniej lub bardziej historyczne przemykające przez karty powieści. Właśnie nurt historyczny, choć zrozumiały, bo bez niego nie da się do końca zrozumieć intrygi kryminalnej jest powieści najsłabszą stroną.

Autorzy (tak, tak, Maryla Szymiczkowa to dwaj faceci..), rekonstruowali wypowiedzi niektórych postaci historycznych – jak chociażby Dygasińskiego z artykułów gazetowych. I niestety, nie udało się im pozbyć tej “gazetowości” do końca. Postacie deklarują swoje poglądy z pasją drzemiącej ameby, za to z wielkim przelewającym się przez stronice dydaktyzmem, a czytelnik zachowuje się jak na proszonej herbatce u wyjątkowo nudnej krewnej. Czyli, modli się o koniec. Na całe szczęście takie cierpienia zdarzyły mi się w trakcie lektury dwa razy.

Do całej reszty nijak przyczepić się nie mogę, nawet gdybym bardzo chciała. Intryga kryminalna, choć rozciągnięta w czasie, skonstruowana została zgrabnie, a zakończenie potrafi nawet zaskoczyć. Wątek obyczajowy, (poza miejscami gdzie pojawiają się “wykłady”), bardzo dobry, ukazujący rozpoczynające się przemiany społeczne – walkę o upodmiotowienie kobiety, dostęp do edukacji dla dziewczynek, czy walkę z handlem żywym towarem.

Ale najlepszy jest wątek “krakowsko-dulski”. Pani profesorowa Szczupaczyńska zawojowała moje serce od początku. Jest tak “krakowska”, że aż ręce się same do oklasków składają. Pani domu pod czterdziestkę, ale wciąż powabna, stateczna matrona, której niestety los poskąpił uroków macierzyństwa, przy tym świetna obserwatorka i błyskotliwy umysł zamknięte w gorsecie konwenansów. Co gorsza, zbrodnia dotknęła jej samej osobiście, zabierając Karolcię, służącą niemal doskonałą. No i jakże tu jejmość ma się  nie zaangażować w śledztwo? Nie podobna! Co więcej, nie da się ukryć, że wszelkie podchody, ukrywanie swojej tożsamości ( bo w Krakowie, jak wiadomo, prawdziwe panie nie interesują się zbrodniami i w pewnych miejscach zdecydowanie nie bywają) sprawiają naszej bohaterce nie lada uciechę, choć nawet sama przed sobą nie ma zamiaru się do tego przyznać. Co więcej, profesorową obserwujemy nie tylko w trakcie jej detektywistycznych poczynań, ale również wtedy, gdy jako przykładna pani domu zarządza swoim małym królestwem, czy bierze udział w wydarzeniach o mniejszym czy większym zasięgu – a to w rezurekcji i obowiązkowym spacerze, wystawie ogrodniczej czy powitaniu przejeżdżającego przez cesarza. Widzimy ją w różnych sytuacjach, w interakcjach z różnymi postaciami, znamy jej zdanie choćby o działaniach niejakiej Bujwidowej. Jest postacią barwną, krwistą, żywą. Krakowską do szpiku kości.

Podsumowując: urokliwa ramotka. Polecam i lecę do biblioteki wypożyczyć wcześniejszy tom przygód profesorowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *