[urs 4] Profesorowa Szczupaczyńska Zofia powróciła! A z nią jak wiadomo – zbrodnia. Bowiem nawet w naszym wspaniałym, cesarsko- królewskim Krakowie, wśród elity zdarzają się jednostki niegodziwe, do podłości wszelakiej zdolne. I należy je wytropić. WYTROPIĆ! A któż do tego nada się lepiej niż zaprawiona już w robocie śledczego, bystra i przebiegła profesorowa?
Profesorowa Szczupaczyńska nie ma spokoju. Do szacownego MIASTA zawitał sam szatan. Oraz inne dziwaczne pomysły wielce nieprzystojne, jak owe seanse spirytystyczne i inne mediumowe breweryje. Ale, że bywanie na takich wydarzeniach staje się modne więc i profesorowa musi w seansie wziąć udział. Już choćby po to, żeby nie pozostać w tyle za tą przebrzydłą Bujwidową, sufrażystką jedną, czy hrabiną Pareńską, co to wszędzie tego swojego pacykarza Wyspiański reklamuje. Kolejna opowieść o śledztwie profesorowej ma wszystkie mocne strony poprzednich tomów (Rozdarta zasłona, Tajemnica domu Helclów) : nietuzinkową postać głównej bohaterki, zgrabną intrygę, dobrze oddany koloryt lokalny, niezłe osadzenie w historii, ładny język. Ma też coś co lubi chyba każdy czytelnik, czyli szarganie świętości i nabijanie się z postaci historycznych znanych choćby z lekcji języka polskiego. Do tego kpiące z czytelnika intro i takież zakończenie. Tym razem uniknięto gazetowego dydaktyzmu który tak mnie drażnił w Rozdartej zasłonie. Niestety, coś stało się z moją ulubioną bohaterką czyli profesorową. Jakoś wyblakła. Już nie jest tak krakowska i mieszczańska do bólu, łatwiej przychodzi jej podejmowanie działań, które w poprzednich tomach przyprawiały ją o moralne rozterki i serca palpitacje. Żebyż to samej, bez towarzystwa męskiego pójść do jaskini Szatana? I to w noc sylwestrową? Późno w nocy? Kobieta z pozycją TAK się nie zachowuje. Szkoda, bo rozterki Szczupaczyńskiej i kombinacje jak wydobyć interesujące informacje bez utraty twarzy były mocną stroną poprzednich tomów.
Na koniec trochę prywaty. Jak zawsze, gdy przychodzi mi czytać ramotki o rodzinnym mieście – miałam sporo uciechy z rozpoznawania miejsc opisywanych przez hm.. “autorkę”. Bądź co bądź ulicą Retoryka ganiałam do szkoły mieszczącej się przy ulicy Smoleńsk, a do ogrodu przy kościele Felicjanek czasem, (korzystając z uprzejmości koleżanki której podwórko sąsiadowało z tymże ogrodem) chadzało się “na grandę”, z lekkim dreszczykiem buszowało po zapuszczonych resztkach ogrodu przy Kossakówce… Zestawienie tego co znało się jako bardzo eleganckie miejsce zamieszkania z opisami błotnistych peryferii niegodnymi stopy Szczupaczyńskiej (profesorowej ma się rozumieć) przyprawiło mnie po raz kolejny o napady wesołości.
Polecam.
Btw. jeśli chcecie zobaczyć jak kiedyś wyglądał dom egipski zajrzyjcie na bloga Dawno temu w Krakowie