Szymiczkowa Maryla – Śmierć na Wenecji (cykl Profesorowa Szczupaczyńska Zofia t.5)

3.5 out of 5 stars (3,5 / 5) Nie do wiary, że minęły już dwa lata od czasu jak recenzowałam Złoty Róg.  Wreszcie doczekałam się kolejnej odsłony przygód Szczupaczyńskiej Zofii, niezrównanej gospodyni i jeszcze lepszej detektyw. Bardzo byłam ciekawa, co tym razem zbroił duet autorów ukrywających się pod pseudonimem  Maryla Szymiczkowa. Tym razem historia, jak nie trudno się domyśleć  z okładki odbywa się w czasie wielkiej powodzi jaka nawiedziła Kraków w 1903 roku.  A że profesorostwo przeniosło się nieco na peryferia, czyli w pobliże błot i mokradeł jakimi w owych czasach były Błonia krakowskie,  więc nasza bohaterka doznaje nieprzyjemności związanych z powodzią osobiście. No imaginujcie sobie państwo – podróżowanie kadzią do kiszenia ogórków! Straszne! No ale czego się nie robi dla rozwiązania sprawy, jak się osobiście widziało nieboszczyka wypływającego z powodziową falą z Wenecji…

Historia toczy się niespiesznie, profesorowa działa i to działa skutecznie, wszystko zmierza do  nieuniknionego końca jakim jest triumf sprawiedliwości ( i naszej detektyw). W porównaniu do poprzednich tomów musimy jednak odnotować zmiany, jakie zaszły w charakterze bohaterki. Po pierwsze, przestała się aż tak przejmować tym co ludzie powiedzą. Po drugie zyskała wymiar cielesny. Dowiadujemy się bowiem, że “te czynności” nie są jej obce. Po trzecie, zaczyna rozwiązywać zagadki dość beznamiętnie. Weszło jej to w nawyk i nie budzi już takich emocji jak na początku. Jest pewna siebie, wkracza śmiało w różne rewiry gdzie dama, ba, samotna kobieta nie powinna się pojawiać! No i zajmuje się tematami zgoła nieprzystojnymi. Kto to widział, żeby kobieta, KOBIETA! wypożyczała broszurkę o urningach! I z takowymi rozmawiała! Dawna profesorowa krztusiłaby się  wewnętrznie na samą myśl o czymś takim, a sam pomysł, że mogłaby ją na tym nakryć Bujwidowa, Pareńska albo inna pani z towarzystwa przyprawiałaby ją o dreszcze. A tu tym czasem… nic. Trochę szkoda, bo zestawienie krakowskiej mentalności, cesarsko- królewskiej i dobrze zakamieniałej z pomysłami znudzonej profesorowej dodawało poprzednim opowieściom  koloru i smaczku. Od tej strony styl powieści nieco wyblakł. Kolejnym zabiegiem który niezbyt mi się spodobał jest wprowadzenie do akcji kucharki Franciszki. Zainspirowana swoją chlebodawczynią postanawia przeprowadzić własne śledztwo. I nie byłoby w tym nic złego – bo dzięki jej postaci poznajemy bliżej środowisko służących. Problemem jest sposób prowadzenia postaci. Otóż Franciszce absolutnie nieznane są zasady ortografii. Każde słowo, dosłownie każde słowo jest z błędem. Zgoda, że Franciszka jako osoba  słabo wykształcona może i powinna pisać niegramatycznie, przekręcać obco brzmiące słowa, używać kolokwializmów, ale już ortograf w dosłownie każdym słowie? To się naprawdę autorom nie udało.

Mam też nieco pretensji do logiki. W powieści prawie w ogóle nie widać działań policji! Dwa trupy jednego dnia, w tym samym niemalże rejonie, a policja z zadowoleniem oddaje sprawę w ręce osoby bądź co bądź postronnej? Co prawda autory sugerują, że dokonania  sława detektyw w spódnicy ( wybaczcie, ale detektywka mi przez klawiaturę nie przejdzie. Brzmi jak rodzaj buta, a to ujma dla szanowanej damy) zaczynają być znane w okolicy ale mimo wszystko. Inspektor Klosewitz odbiera telefonicznie raporty i się cieszy, że ktoś odwala za niego robotę?  A sami podejrzani zamiast spławić w reweransach damę posłusznie z nią rozmawiają jakby im blachą policyjną w oczy zaświeciła? Aż tak się zmienił Kraków przez te kilka lat? Aż taka wielka jest sława profesorowej, że nie potrzebuje do tych przesłuchań asysty policjanta? Ej nie kupuję tego!

Jeśli jednak przymkniemy oko na wpadki autorów – możemy dalej cieszyć się uroczym kryminałem retro, pełnym ukrytych odniesień literackich, krakowskiego kolorytu i czasem niebanalnych pytań o ludzką naturę. A ja dodatkowo cieszę się z opisów miejsc które znam od dziecka. Swoją drogą włodarze miasta winni rozważyć utworzenie tresy wycieczkowej “Śladami Szczupaczyńskiej”. Profesorowej ma się rozumieć.

Polecam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *