O Częściowacach (oj jak mi się nie podoba to spolszczenie tytułu) było głośno już przed jej premierą w 2012 roku. Chwalono oryginalność tematu, silną osobowość głównej bohaterki, dobrze skonstruowaną intrygę. No nic tylko kupować, czytać i się zachwycać. Toteż kupiłam, przeczytałam i… Nie, to nie jest najgorsza książka. Naprawdę daleko jej do przeróżnych gniotów jakie mi się przewinęły przez ręce. Ale z oryginalnością pomysłu zdecydowanie bym polemizowała. Z zachwytami też będzie trochę trudno.
Zacznijmy od oryginalności. Była wojna. Wywołali ją ludzie, ale wygrali “partialsi” czyli sztucznie wyhodowani super żołnierze. Jednym słowem mamy coś na kształt wojny eugenicznej. Zapachniało Star Trek – Enterprise. Partialsi uwolnili wirusa i ludzkość omal nie wymarła. Tu już zaleciało całą plejadą filmów i książek. W jednej ze scen bohaterka idzie przez puste miasto powoli zarastane przez roślinność i obserwuje pasące się albo przemykające tu i tam dzikie zwierzęta.. No tu już nie zapachniało i nie zaleciało, a wręcz zaśmierdziało filmem “Jestem Legendą”. I podobnie jak w tym filmie bohaterka “Partials” poszukuje leku na zarazę (która w filmie zmieniła ludzi w zombie, a w książce zabija noworodki). W książce znajdziemy również dalekie echa Igrzysk śmierci: zły rząd narzuca drakońskie prawa i tak naprawdę zainteresowany jest jedynie konserwowaniem układu dającego mu władzę, na prowincji działa tajemniczy ruch oporu, a rządowi sprzeciwia się jedna nastolatka. Sami więc widzicie – w tym przypadku mówienie o oryginalności jest naprawdę przesadą.
A co poza tym? No cóż – mamy typową książkę sf dla młodzieży nawiązującą do modnego nurtu antyutopii. Zrujnowany świat, zagrożenie wymarciem gatunku, dylematy moralne (na miarę nastolatków), konspirację, przekaz, że nie każdy po dobrej stronie jest dobry i nie każdy po złej jest zły. Drewniane postacie, dialogi “pod tezę”. Trochę nielogiczności tu i tam – jak chociażby kwestia prądu – no dobrze, nie ma benzyny, ale dlaczego prąd mają dostarczać akurat panele słoneczne? Wiatraki prądowe, przy takiej ilości silników wokół, byłyby również niezłą alternatywą. A leki? Podobno krach nastąpił 11 lat temu, a ekipy przeszukujące okolice wciąż poszukują… leków. No pokażcie mi antybiotyk z 11 letnią “datą przydatności”. Podsumowując – przeczytałam bez emocji, pokręciłam głową i odłożyłam na półkę. Książka może spodobać się młodym czytelnikom, bo już nieco starsi, “rozbestwieni” przygodami Katniss będą kręcić nosami.
__________________________________________________________________________________________________________Lashana
Trzecia Wojna światowa, wybuchła… w zasadzie nie wiadomo dlaczego, autor nie napisał zdaje się. Wygrał… nie wiadomo kto, znaczy teoretycznie tytułowi częściowcy – superżołnierze wyhodowani w probówkach, ale bardzo szybko widać, że to nie do końca tak.
Ocaleni ludzie, którzy przeżyli i wojnę i wirusa, który wybił większość ludzkości, żyją w miasteczku na wyspie, przypominającym państwo w miniaturze. Ale tu też szybko się okazuje, że nie jest tak fajnie – dziewczyny pracują do 18tego roku życia, bo potem.. rodzą dzieci. Obowiązkowo. Za to 16 latki już są specjalistkami od wojskowości, medycyny i polityki. Kira jest wojskowym medykiem (znaczy ma podwójną specjalizację, jak na dobre RPG przystało….) i za wszelką cenę chce znaleźć szczepionkę na zarazę zabijającą noworodki.
Dziewczę przeprowadza badania, na które nikt z dorosłych nie wpadł, mimo że uchowało się paru lekarzy i dochodzi do dosyć oczywistych wniosków…
O rany…. zaczyna się od serii nielogiczności i tuzina rodzących się pytań wypomnianych przez Atiszę. A to dopiero czubek góry lodowej: przeterminowane leki, brak prądu, niechęć do benzynowych środków transportu. I to wszystko jest zaserwowane na kilku pierwszych stronach. Potem jest tylko gorzej. To, że poszczególne sceny zapożyczone są z konkretnych filmów i książek jakoś bym jeszcze przeżyła. Nastolatków zbawiających świat i złych, głupich dorosłych też. Główna bohaterka – Mary Sue jak się patrzy, była już zdecydowanie trudniejsza do zniesienia. Ale tutaj jest wszystko powyższe i to na dodatek hurtem. I jakby cech złej literatury było mało to autor doprawił to jeszcze dialogami drewnianymi i pisanymi pod tezę oraz jeszcze bardziej drewnianą nastoletnią miłością. Bohaterowie drugoplanowi też nie ratują sytuacji. Albo wcale nie posiadają charakteru, albo są tak przerysowani, że robią się groteskowi.
A fabuła, cóż… oczywiście bez udziału naszej zbawiającej świat heroiny nic się stać nie może…. poza tym jest równie znajome i przewidywalne jak opisy okoliczności przyrody.
Chociaż trzeba przyznać, że pod względem językowym nie czytało się tego źle. Wręcz przeciwnie; Parcialsi są lekturą łatwą, przyjemną i odmóżdżającą. Język jest prosty (ale to akurat plus, zwłaszcza przy opisywaniu wirusologii), zwrotów akcji jest sporo, fabuła wartko płynie… I w sumie jest to jedyne, co tę książkę ratuje.
Nie jest to najgorsza chała, zdecydowania czytałam już gorsze rzeczy, ale stanowczo nie ma w tej książce: oryginalności, sensownej intrygi, bohaterki (która nie byłaby kopią Katniss) i logiki.
Gniot.