Po ostatnich złych doświadczeniach z tematyką Asgardu (książka Synowie Bogów – a fuj rzecz tak kiepska, że aż się jej recenzować nie chce) omijałam “Thora” wielkim łukiem. Leżał na półce, straszył swoją grubaśną (829 stron!) obecnością i nijak nie mogłam się zdecydować żeby po niego sięgnąć. Wreszcie się zdecydowałam i o dziwo przeżyłam miłe zaskoczenie. Czyta się to to całkiem dobrze, autor odrobił swoją lekcję i płynnie porusza się po wątkach mitologii nordyckiej, w dodatku zaproponował coś co nie jest klasycznym oddaniem mitologii, ale raczej sposobem wyjaśnienia skąd pewne wątki się w niej wzięły. Mamy więc bogów – nie wprost, mitologię – nie wprost, zagadkę – nie wprost i filozofię o istocie człowieczeństwa – też nie wprost. Jeśli ktoś się wystraszył tej filozofii – spieszę uspokoić. Bohater nie siedzi i nie duma nad marnością bytu tego, ani nie wymądrza się wgapiony w puste oczodoły czaszki. Po prostu zwraca uwagę na swoje emocje, te które mu pomagają i te które mu przeszkadzają i na tej podstawie tu i tam wypsnie mu się refleksja o nim i o świecie. Refleksja dodajmy tak dobrze wpasowana w akcję, że czytelnik nie ma potrzeby żżymać się na taki wtręt. Książkę czyta się dobrze, choć nie jednym tchem, nie rezygnowałam dla niej ze snu. Autorowi w kilku miejscach nie udało się uniknąć dłużyzn i przegadania, ale przy takim rozmiarze książki 3 bodaj dłużyzny to całkiem niezły wynik. Jednym słowem solidny kawał dobrej roboty pisarskiej który choć nie “wyrywa z kapci” to jednak jest całkiem czytalny. I na pewno kupię drugi tom jak się tylko pojawi