Dojechałam wreszcie do końca ostatniego tomu Anioła Nocy. No, działo się w nim, oj działo. Można śmiało powiedzieć, że na całej mapie krainy rozgorzała walka. Ta widoczna, w której ścierają się armie i ta niewidoczna, kiedy ścierają się intrygi, chciejstwa i magia. Jest mrocznie, krwawo i strasznie, czyli tak jak powinno być, choć od razu mówię, moim zdaniem znacznie mroczniejszy i krwawszy był tom drugi. Król potwór zginął. A skoro król zginął – niech żyje król! Problem jedynie w tym, że Garoth Ursuul dzieciątek miał mnogo a mnogo i chętnych do przejęcia tronu w związku z tym jest wielu. Zamiast jednak wojny domowe,j autor proponuje nam coś innego – oto w chwili gdy do stolicy Khalidoru dociera wieść o śmierci Garotha z miasta usiłuje się wydostać Dorian –jedyny syn Garotha, który odrzucił swoje dziedzictwo i przełamał mroczne szkolenie. Dorian przejmuje władzę, lecz wiążę się to z koniecznością popełniania czynów okrutnych. Kylar Stern dowiaduje się wreszcie okrutnej prawdy o swoim darze. Po raz kolejny okazuje się, że magia to wcale nie taka „fajna” ani prosta sprawa, a niektórych darów lepiej jest nie przyjmować. Wszystko zmierza do ostatecznej rozgrywki, w której na polach magicznego wzgórza zmierzą się dobrzy i źli. Wyjaśnione zostaną wszystkie zagadki i udzielone zostaną odpowiedzi na wszystkie, a przynajmniej na większość pytań. Akcja będzie toczyła się wartko, zło i dobro jak w życiu będą się przeplatały ze sobą, nie będzie prostych wyborów, ani czarno- białych rozróżnień. Jak zwykle pojawią się stare jak świat prawdy, z gatunku tych, że kontakt ze złem potrafi korumpować, oraz że zło najczęściej udaje dobro i ma na swoje działania dobre logiczne wytłumaczenia. To całkiem niezły tom, ale przyznam, byłam już nieco znużona sposobem obrazowania i zamieszaniem jakie za sprawą swoich bohaterów czynił autor, więc tom trzeci podobał mi się mniej niż drugi, choć zdecydowanie bardziej niż pierwszy. Kylar jako bohater naczelny w dalszym ciągu nie przekonał mnie do siebie, Logan znużył, a jedynym bohaterem męskim który naprawdę „wyszedł” autorowi w mojej opinii jest Dorian. Paradoksalnie Brentowi o wiele bardziej udały się bohaterki niż bohaterowie. Mimo, że światła sceny cały czas podświetlają panów, to jednak gdy na scenę wkraczają panie kradną uwagę czytelnika facetom.
Podsumowując cały cykl – Anioł Nocy, to dość udana trylogia. Choć wykorzystuje dość oklepany motyw armagedonu (któremu może zaradzić rzecz jasna tylko powszechna mobilizacja sił dobra), w który wplata schemat walki czempionów oraz równie wyeksploatowany motyw nieśmiertelnych bezcielesnych magów, to jednak robi to w sposób, powiedziałabym mało denerwujący. Bardzo interesujący jest motyw „króla z otchłani”, czy też możliwość obserwowania, spełniania się przepowiedni . Nie ukrywam, że właśnie to dało mi najbardziej do myślenia – bohaterowie podejmując całkowicie logiczne i właściwe w danej sytuacji działania idealnie wpisują się przepowiednie. A co by było, gdyby ten czy tamten się zawahał, czegoś nie zrobił, opowiedział po innej stronie? Czy przepowiednia spełniłaby się, czy znowu wszyscy czekaliby kolejne stulecia? Ot zagadka logiczno – mistyczna. Jeśli chodzi o zachwalaną przez wszystkich mroczność trylogii, to nie miałam wrażenia, że jest ona rzeczywiście tak mroczna. Kudy jej tam do Godkinda i jego irytującego obyczaju torturowania głównych bohaterów. Denerwujący jest również nierówny poziom poszczególnych tomów, na przykład połowa pierwszego tomu jest dość słaba.
Generalnie – na kolana przed tym cyklem nie padłam, ale czytało się to całkiem nieźle.