O ranyści przeniebieskie!! Przeczytałam. Złapałam się za głowę. Zawyłam. Oj, Olga, Olga, a za cóż ty się tak na wiernych czytelnikach odgrywasz? Za co fundujesz gniota tak przerażającego, że włos się jeży, a nóż w kieszeni otwiera? No za co, ja się pytam? ZA CO?! A miało być tak pięknie. Po lekturze Wiernych Wrogów miałam nadzieję, że oto obserwujemy powrót do gry jednej z bardziej lubianych przeze mnie autorek rosyjskiego nurtu fantasy ironicznej. Co prawda tu i tam było przewidywalnie, tam i tu nie do końca tak zabawnie jakby być powinno, ówdzie jazda po bandzie nie skończyła się dla fabuły najlepiej, ale generalnie czytało się książkę z rozbawieniem. Toteż po Rok szczura sięgałam ze śpiewem na ustach i merdaniem kitą. Kita mi szybko opadła. Już pominę przedziwną manierę językową, która kazała autorce z wieśniaków zrobić “wiesczanów”, z wioski “wieske”, ze srebrników “srebry” itd, itp.. Może się to komuś spodoba, ale mnie drażniło niemożebnie. Jakieś wymuszone to było i strasznie na siłę.
Naprawdę załamałam się, kiedy okazało się, że naszą bohaterkę poznajemy w wieku lat dziewięciu a prawdziwa, nazwijmy to akcja zaczyna się kiedy dziewczę osiągnie wiek lat osiemnastu. Zaś do tych lat osiemnastu czyli mniej więcej przez 1/3 książki poznajemy ciężki żywot “wieszczanów” na zapadłej “wiesce”, tu i tam okraszony wydarzeniami które mają przekonać czytelnika do tego, że oto mamy DZIECIĘ Z DAREM. Wreszcie dziewczę dorasta i postanawia coś ze swoim życiem zrobić. Czytamy pozostałe 2/3 książki i… Kita nie tylko opada, ale wręcz całkiem pod brzuchem się chowa…. Kochani, okazuje się, że część o życiu na wsi była tym lepszym kawałkiem książki! A dlaczego? Bo z bliżej nieokreślonego powodu autorka postanowiła zrobić ze swojej bohaterki kompletną idiotkę! To znaczy zapewne plan był inny i bohaterka miała być prostolinijna i szlachetna. Wyszła… hm, jakby to napisać, żeby nikogo nie urazić… osoba z wyraźnym deficytem umysłowym, bo nie uwierzę, że w wieku lat osiemnastu można być tak beznadziejnie naiwnym. Nawet jak się na onej zapyziałej wsi o pardon “wiesce” wyrastało. Co gorsza, reszta bohaterów też specjalnymi walorami intelektualnymi nie grzeszy, nawet kreowany na wielkiego maga szczur Alk. Fabuły na dobrą sprawę nie ma. Bohaterowie miotają się od zdarzenia do zdarzenia. Dialogi w zamyśle miały być śmieszne. Są… straszne. Ani dowcipne (gdzie na wszystkie bogi podział się kąśliwy humorek Gromyko?!), ani złośliwe. Niektóre są śmiesznawe. Reszta jest żałosna. Wątek daru widzenia – jest tak zaplątany i zepsuty, przez spapraną postać głównej bohaterki, że w którymś momencie miałam wielką ochotę zawrzasnąć głośno i boleśnie – dajcie ten dar komuś mądrzejszemu!!! Alk jako szczur był do przyjęcia. W innej postaci jest nudny. Szkoda, bo gdyby autorka poszła w kierunku komedii omyłek z postacią Alka mogłaby naprawdę wiele zyskać. Tymczasem jedna czy dwie średnio udane próby w tym kierunku to naprawdę za mało aby uratować książkę. Jeśli do tego spisu wpadek dodamy jeszcze fakt, że przez sporą część fabuły logika pasie się kajsi na łące, a kraina w której dzieje się akcja wygląda jak tekturowe dekoracje malowane plakatowymi farbkami to dostaniemy obraz czegoś co zdecydowanie nie powinno się przytrafić tak dobrej pisarce jak Gromyko. No chyba, że są to jakieś pierwociny wygrzebane z dna bardzo zakurzonej szuflady.
Tak czy inaczej gniocisko przeokropne. Pfuj.
_____________________________________________________________________________________________________________ Lashana
Kiedy dowiedziałam się, że wyjdzie nowa książka popełniona przez Olgę Gromyko radośnie rzuciłam się zamawiać nowe tomiszcze w przedsprzedaży, mimo że ku mojemu lekkiemu rozczarowaniu nie był to Kwiat kamalejnika.
Entuzjazm szybko opadł, kiedy zaczęłam czytać a pod koniec książki zmienił się w potoki mowy łacińsko-polskiej elegancko wiązanej.
Ryska, niechciane dziecko, ląduje w wieku lat kilku na służbie w majątku swojego wuja. Krzywda specjalna bohaterce się nie dzieje, praca nie jest za ciężka, kucharka jest sympatyczna i nawet kandydat na przyjaciela w podobnym wieku się znajdzie. Czytelnik za to zaczyna trochę kręcić nosem, bo zamiast silnej bohaterki, dostaje naiwne dziecię, zamiast humoru wprowadzenie do świata, w którym wszyscy zamiast “wioska” mówią “wieska” co mi się kojarzyło z seplenieniem i irytowało straszliwie (przyznaje, że na początku wzięłam to za literówkę). A poza tym mamy powtórkę z “Chłopów”, takie wiosna, lato jesień, zima na wsi – tu zboże posiać, tam zebrać, tu targ, tam krowy do wypasania i tak w kółko przez lat parę, czyli prawie pół książki.
Czytelnik dzielnie zaciska zęby, żeby ziewanie powstrzymać i brnie dalej myśląc naiwnie, że w końcu w„Malowanym człowieku” też się trzeba było męczyć z nieletnimi bohaterami, a potem fabuła się jakoś rozkręciła.
Bohaterka w końcu dojrzewa i postanawia wziąć los w swoje ręce. Los zsyła bohaterce szczura, a czytelnikowi powinien zesłać wspomagacz w dużej ilości, bo okazuje się, że z naiwnego dziecka wyrosła naiwna, niekojarząca faktów, pozbawiona wyobraźni dziewczyna. Dziewczyna oczywiście z darem, z którym i tak nic nie zamierza zrobić. Drugi bohater – Żar, był nawet ciekawy jako chłopak, jako młodzieniec jest pierwszorzędnym dupkiem. A Alk cóż, ten też jest dupkiem, i szczurem na dodatek, ale przynajmniej z nim czytelnik może się utożsamiać, bo gryzoń tak jak i czytelnik załamuje się widząc naiwność Ryski.
Pierwsza część książki wlecze się jak ślimak i jest pozbawiona akcji, druga akcji ma nawet sporo, ale są to pojedyncze epizody, które z trudem układają się w strzępki fabuły. Na dodatek czytelnik zgrzyta zębami za każdym razem kiedy główna bohaterka, rozmemłana memeja, się odezwie. Dialogi są głównie po to, żeby wyjaśniać oczywistości głównej bohaterce, reszta to takie rozmówki o pogodzie. Fabuła nie jest ani śmieszna, ani ciekawa, ani wciągająca. Żar i Alk niewiele sobą przedstawiają, chociaż obaj mają przynajmniej w miarę sensowne poglądy na świat, tylko że leżące bardziej po ciemnej stronie mocy. Główna bohaterka nie dość, że jest naiwna do bólu to jeszcze tak sprzeczna logicznie, że czytelnik nie strzela facepalmów tylko dlatego, że ręce opadły mu już na podłogę i nie ma siły ich podnieść.
Pseudo średniowiecze w wydaniu rolniczym jest nudne i mało urozmaicone, a wątek Widzących niedopowiedziany i logicznie pozostawia wiele do życzenia.
I to wszystko u autorki, która przywołuje do życia silne, sympatyczne i złośliwe bohaterki, które wiedzą czego chcą? Która tworzy gnającą do przodu fabułę i dialogi, przy których parska się śmiechem? Która wrzuci do kotła coś oryginalnego, choćby rzecz działa się w tak sztampowej instytucji jak szkoła magii? I ten koszmarek, który mógłby być najwyżej niepoprawionym jeszcze wstępnym szkicem, jest tylko wstępem do trylogii? No jak można czytelnikowi takie świństwo serwować?
Gniot wyjątkowy z główną bohaterką, którą należałoby utłuc dla jej własnego dobra.