Løgmansbø Ove – Vestmanna t.1 Enklawa

enklawa_kryminal  Kolejny skandynawski kryminał, w którym….

Oj nie, to zupełnie nie tak – ani tak do końca “skandynawski” w powszednim tego słowa rozumieniu, ani do końca kryminał, no i jeszcze dochodzi osoba Autora. “Enklawa” jest bowiem debiutem pisarskim Ove Logmansbo i została napisana…po polsku – Autor jest synem Polki i mieszkańca Wysp Owczych, czyli Faroera, tam się urodził i wychował a obecnie mieszka trochę tam, a trochę tu.

Wyspy Owcze to mały archipelag na Morzu Norweskim, zagubiony gdzieś między Islandią, Szkocją i Norwegią, należący administracyjnie do Danii, ale z dosyć szeroką autonomią. Parę wulkanicznych wysp, około 50 tysięcy mieszkańców (stolica liczy 12 tysięcy), osobliwy klimat ze średnią temperaturą 5 stopni w styczniu i 13 stopni w sierpniu, potężna średnia opadów i 15 do 20 deszczowych dni w miesiącu, praktycznie zero przemysłu, trochę rybołówstwa i przetwórstwa, nie za wiele perspektyw…

Faktycznie – enklawa. W takiej to scenerii, wśród mgieł, chmur i 500-metrowych klifów wyspy Streymoy rozgrywa się akcja tej książki. Oto pewnego grudniowego dnia – no nie, raczej nocy bo przecież o tej porze roku jasno jest tylko tak ze cztery godziny – zaginęła kilkunastoletnia dziewczyna. Mieszkańcy Vestmanny, szóstego co do wielkości miasta na wyspie, liczącego “aż” 1227 mieszkańców zwołują się błyskawicznie i ruszają na poszukiwania, ale bezskutecznie.

Wygląda, że zdarzyło się coś poważniejszego, a faroerska policja nie ma żadnego doświadczenia, w końcu przez ostatnie parędziesiąt lat na wyspach zdarzyło się raptem jedno morderstwo, a i to popełnił je przyjezdny Chorwat, zresztą raczej przypadkiem. Dlatego z Danii przysłano do pomocy policjantkę z wydziału zabójstw – młodą dziewczynę bez specjalnego doświadczenia, która okazuje się dość bezradna w zetknięciu z tak zamkniętą społecznością i dobiera sobie do współpracy jednego z mieszkańców, którego atutem jest przeszłość duńskiego żołnierza i uczestnika misji ONZ w Bośni. Tak to się zaczyna, a potem sytuacja się komplikuje – znajduje się ciało zaginionej, lecz z kolei znika jej koleżanka. Ha, koleżanka – w społeczności liczącej mniej ludzi niż przeciętna polska wioska, gnieżdżącej się od paru wieków na wyspie szerokiej na 5 kilometrów każdy każdego zna, każdy z każdym jest jakoś skoligacony, każdy o każdym dużo wie i coś na niego ma… Okazuje się, że opisując to miejsce nie trzeba specjalnie budować napięcia, by uzyskać atmosferę jak z horroru – mgły, chmury, deszcz, ciemność, tajemnice, sekrety, skrajne zamknięcie ludzi którzy zmuszeni są przez cały czas żyć tak blisko siebie i liczyć się z tym, że każde, dosłownie KAŻDE ich zachowanie, czyn, słowo, grymas, może nawet myśl – zostaną ocenione i zapamiętane, a skutki mogą się objawić jutro albo za dwa pokolenia. Nic dziwnego, że próbują uciec z tej swojej pułapki choćby na chwilę – starsi w alkohol, a młodzi w wirtualny świat Internetu i komunikatorów. Może właśnie dlatego na ulicach Vestmanny właściwie nie ma ruchu – każdy biegnie albo do domu posurfować, albo do baru, ale nie po to, żeby się upić, tylko żeby się schlać, a potem jeszcze poprawić w domu.

Enklawa – to słowo świetnie charakteryzuje tę społeczność. Z jednej strony nikt nie zamyka drzwi do domu (paradoksalnie, niektórzy zamykają właśnie wtedy, gdy w nim są), ale z drugiej – to wiecznie ci sami ludzie, te same odzywki, te same kawały, które śmieszą dopiero po odpowiedniej porcji alkoholu. Nawet nie bardzo można się pobić, bo przecież jutro znów nie da się uniknąć kolejnego spotkania z dzisiejszym przeciwnikiem.

Dobrze się czyta tę książkę – trochę kryminał, trochę horror, trochę osobliwy przewodnik po Vestmannie i w ogóle Wyspach Owczych z ich dziwną dla nas historią, zawikłanymi kwestiami politycznymi (właściwie każdy chciałby ogłoszenia niepodległości i wyrzucenia Duńczyków, tylko że gospodarczo kraj by tego nie udźwignął, jako że ta zła Dania pompuje w wyspy bardzo duże pieniądze…), dołującą pogodą i trudnymi warunkami życia, ale też silnymi więzami społecznymi i gotowością do wzajemnej pomocy. I mógłbym ją Wam spokojnie polecić, gdyby nie to…. gdyby nie zakończenie – coś na zasadzie deux ex machina czy raczej ni z gruszki ni z pietruszki. Nie wiem, czy Autorowi skończyły się pomysły, czy może ścigał go termin oddania pracy do wydawnictwa albo okazało się, że musi się zmieścić w określonej objętości tekstu. Nie wiem, dla mnie wygląda to na kompletny brak szacunku dla czytelnika i jego inteligencji: pociągnę ładną opowieść, przeplotę ciekawe motywy i lekko pozacieram tropy, zrobię to lekko i plastycznie – a na koniec napiszę cztery strony, z których wynika, że to wszystko i tak nie miało żadnego znaczenia, bo prawda jest dużo bardziej prymitywna i oczywista, taka na notkę prasową, a nie na prawie 400 stron tekstu.

Szkoda, bardzo szkoda

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *