Oj dawno już nie trafiła mi się tak smakowita książka jak On, tak bogata w wątki, tak niejednoznaczna, tak fascynująca, jak… uwodząca czytelnika. Tym to dziwniejsze i wspanialsze jednocześnie, że przecież On to książka o codzienności, zwyczajna do bólu. A jednak uwiodła mnie praktycznie od pierwszej strony. I nie tylko mnie, bo Varran też przeczytał i to – jak na niego, bardzo, bardzo szybko.Zośka Papużanka snuje nam opowieść o zwyczajnym życiu zwyczajnych ludzi ze zwyczajnego miasta Krakowa. Nie ma tu nic z młodopolskości, galicyjskości, nie przewija nam się przez stronice zaczarowana dorożka, nawet Skrzynecki nie przemknie. Żadnej magiczności. Jest za to zwykła przaśna codzienność lat siedemdziesiątych, a potem dziewięćdziesiątych.
Papużanka pisze o latach na które, co tu kryć przypadła moja własna młodość. I być może właśnie to jest odpowiedzialne po części za mój zachwyt. No bo przecież pisze o szkole jaką znałam, o podwórku, które mogło być moim podwórkiem, o komunii która była tak podobna do mojej, o rzeczywistości którą znałam do bólu, łącznie z paskudnymi butami Relax, wiecznie ocierającymi łydki…
Chciałam napisać, że główny bohater jest człowiekiem z poważnym deficytem intelektualnym. Ale to nie do końca prawda. Bo On, zwany przez kumpli Śpikiem, wcale głównym bohaterem nie jest. Jest natomiast najważniejszym pretekstem dookoła którego kręci się cała fabuła, a w niej masa wątków. Śpik jest pretekstem do opowiadania o rodzinie, śledzimy losy Śpika rzuconego w tryby edukacyjnej maszynki, maszynki w której miejsca dla takich śpików zwyczajnie nie ma. Obserwujemy losy Śpika w grupie koleżeńskiej. Kumpli ma wrednawych, trochę go wykorzystują trochę się z niego śmieją, ale w gruncie rzeczy jakoś go tam akceptują. Chyba każdy miał takich kumpli. I potrzebował ich jak powietrza. Jesteśmy z matką Śpika w jej codzienności na którą składają się także bezustanne pytania – co ja takiego zrobiłam, że on jest TAKI? A może powinnam coś inaczej? A może, a może, a może. To ona najbardziej cierpi w zderzeniu z bezduszną szkolną rzeczywistością, wierzy że może jednak, że coś się zmieni, aż wreszcie przestaje wierzyć i przechodzi na pozycje opiekuńczości tak potężnej i wszechogarniającej że aż podcina skrzydła własnemu synowi, gdy ten wreszcie znajduje swoją ścieżkę w życiu. To wreszcie opowieść o naszej codzienności jako jednostek żyjących w stadzie – rodziców na wywiadówkach, sąsiadek wystających na balkonach, szpiegujących się wzajemnie, fałszywych i nieprzejednanych wobec tych co są inni i wystają z tej czy z innej strony poza wzorzec. To cała masa scenek z życia, (zwłaszcza z życia szkoły, bo autorka jest z zawodu nauczycielką języka polskiego i ten światek doskonale zna) w tym złośliwe i niezwykle trafne obserwacje z życia parafii czy obyczajowości pierwszokomunijnej. Wreszcie to bezlitosne drwiny z nauczycieli i lektur obowiązkowych oraz sztampowych wypracowań.. To czasem trochę śmiech przez łzy.
Czytałam, śmiałam się złośliwie, uśmiechałam z nostalgią, kiwałam głową, że znam, że tak było, trochę wzruszałam, trochę z autorką bawiłam grami w skojarzenia. I jedyne co mi się nie spodobało – to troszkę rozczarowujące zakończenie. Pisane nieco na siłę i na hektary. Mogło się skończyć fajerwerkiem, skończyło… gazami poobiednimi…
Ale tak czy siak polecam. Zwłaszcza moim rówieśnikom. Popatrzcie ze mną w to lustro, kochani.
——————————————————————————————————————————————– by Varran
Do tej książki K.Wal była pierwsza, ale ja też ją przeczytałem i rzeczywiście – jak na moje możliwości – szybko. We mnie “On” może nie wzbudził tylu wspomnień, bo dorastałem poza Krakowem, zatem mogłem czytać bardziej “ogólnie”, chłonąc atmosferę ale też wyławiając rzeczy, sprawy i historie, które dzieją się wszędzie. Autorka wprowadza przedziwny misz-masz, narrator – pewnie jej alter ego – jest małą dziewczynką, polonistką, nauczycielką, matką, matką z lat 80-tych, a wszystko to naraz albo w różnych dziwnych kolejnościach i konfiguracjach. Przewijają się jednocześnie lata 70-te, 80-te, 90-te i jakieś bliżej nieokreślone “teraz”, które może nawet jest przyszłością. Kraków jest tu magiczną krainą, i to wcale nie ten w obrębie Plant, ale zwykłe blokowisko gdzieś na Czyżynach w okolicy pasa startowego, a magię przenoszą tramwaje przemieszczające się w stronę Nowej Huty i z powrotem (punktualnie, ha!). No i jest szkoła – opresyjna, wyćwiczona w orwellowskim dwój-myśleniu, gdzie ważny jest święty spokój i pozorowany szacunek dla Patronki, o której nauczyciele – a przynajmniej większość z nich – wie, że coś tam dziwnego było z orientacją… No i jest protagonista – Śpik, od razu w pierwszym dniu pierwszej klasy wyznaczony przez kolegów na klasową ofiarę, jest też jego prześladowca Kowalski, ich koledzy, rodzice, nauczycielki i nauczyciele, dyrektorki szkoły w liczbie siedmiu… Szkoła, dom, podwórko – i matka, długo walcząca o syna, choć chyba nie o takiego, jakim jest, tylko o takiego, jakim według niej być powinien. W końcu się podda, przyjmie to, co pompuje jej do głowy szkoła, sąsiadki i cały świat – że jej syn NA PEWNO sobie nie poradzi w życiu – i tak bardzo będzie go chronić przed złym światem, że uniemożliwi mu pozostanie w wymarzonej pracy.
Feeria, pełno znaczeń, kolorów, uczuć, wspomnień prawdziwych i przekłamanych, przyszłość i przeszłość wymieszane i niepewne – taka jest ta książka. I nie o konkrety tu chodzi, tylko o ten krąg zwyczajnego życia który toczy się czy chcemy, czy nie.
Jeżeli więc chcecie zanurzyć się w ten realny/nierealny świat – polecam.
Ta książka faktycznie uwodzi czytelnika i podpisujemy się po każdym słowem z Twojej recenzji. 🙂 Jestesmy nią… zachwyceni!
Dużo się naczytałam na temat tej książki i muszę powiedzieć, że jestem bardzo zaintrygowana jej wnętrzem. Muszę wreszcie sama po nią sięgnąć i przekonać się co się w niej kryje i czy przypadnie mi do gustu 😉
Z chęcią poznam Twoją opinię 🙂 Ja właśnie przymierzam się do drugiej książki Papużaniki – tym razem na tapecie jest Szopka.