Plakaty reklamujące nowy film Petera Jacksona zachęciły mnie do wygrzebania ze sterty “do przeczytania” książki na podstawie której powstał film pod tym samym tytułem. Hm… jeśli P. Jackson nie dokonał mocnych przeróbek w scenariuszu, to niebawem na ekrany kin wejdzie gniot. Bo książka moi drodzy gniotem jest i to niemałym. Zacznijmy od tego, że nie bardzo wiadomo do jakiego gatunku to”dzieło” zaliczyć. Czy to postapo, czy steampunk, czy może urban fantasy, a może ani jedno ani drugie ani trzecie tylko zwykła przygodówka, której autor zrzynał skąd się dało i jak się dało i niezbyt udatnie polepił owe zrzynki do kupy?
Cóż tu bowiem mamy?
Mamy przebitki z Gwiezdnych wojen. Główny bohater na widok sterowca którym ma polecieć wykrzywia się, że to jakiś złom.. na co pilotka rzeczonego “złomu” oburza się, że to jeden z najszybszych sterowców jakie latały… Aż się prosi sprawdzić czy aby na burcie nie ma napisu “Sokół Milenium”. Mamy wstawki z Uniwersalnego żołnierza. Mamy wstawki z Bibliotekarzy (tu występują jako muzealnicy, ale podobieństwa aż biją po oczach), mamy jakieś nawiązania do Indiany Jonesa, i tak dalej i w tym stylu. Przestałam w którymś momencie notować zrzynki, bo mnie to zwyczajnie znudziło.
Jeśli chodzi o fabułę, to w trakcie lektury miałam nieodparte wrażenie, że mam oto do czynienia z jakimś dziwnym patchworkiem scen, tak bardzo nie trzyma się to wszystko kupy. Wiemy, że świat został zniszczony przez maszyny w ciągu 60 minut. Ok, pomysł na apokalipsę jak każdy inny. Tylko co się potem z tymi maszynami stało? Wykończyły większość ludzi i co? Stanęły? Zepsuły się? Zniszczyły wzajemnie? Jeśli maszyny niemal wybiły ludzkość, to jakim cudem oszczędziły wielkie miasta, które teraz ganiają na kołach po świecie? Jaka to doktryna wojenna pozwala oszczędzić centra dowodzenia, a Londyn niewątpliwie takim centrum by był? Jakieś głupie te maszyny… Początkowo planowałam spisać wszystkie nonsensy. Podobnie jak przy wynotowywaniu zrzynek – dałam sobie szybko spokój. Po prostu tak książka w wielu miejscach jest logiczna inaczej.
Bohaterowie to kolejny wielki zawód. Sztuczni, płascy, infantylni. Nudni. Nie przyciągają, nie da się ich polubić czy znienawidzić. Są i plączą się w niedorobionej fabule wkurzając czytelnika.
Zdecydowanie nie polecam
Hmm… to ja dodam tylko, że film też tak wygląda – co scena to zrzynka. I autorom niezbyt przeszkadza, że każda jest z innej bajki – z jednej strony Gwiezdne Wojny, z drugiej Diuna z trzeciej Ruchomy zamek Haru, a od czasu do czasu jeszcze Last Airbender, Matrix i parę innych dziwolągów. Chociaż film przynajmniej jest ładny wizualnie i dużo się w nim dzieje więc ogląda się (mimo facepalmów średnio raz na 10 minut) całkiem przyjemnie. Myślenie co prawda należy wyłączyć, logikę zignorować, ale przynajmniej Maszyny nie generują napadów ziewania w przeciwieństwie do kilku innych zapowiadanych “hitów”.