Perrin Valerie – Życie Violetty

4 out of 5 stars (4 / 5) Czy życie na cmentarzu to jeszcze życie? Czy nadzorca cmentarny to jeszcze zawód, czy już powołanie? Czy na cmentarzu może być nudno? I co sprawiło, że atrakcyjna kobieta zamieszkała w takim miejscu? Czemu sama? Tyle pytań. I jedna opowieść tocząca się niespiesznym tempem. Jak jesienny spacer między nagrobkami. W pierwszej chwili sądziłam, że Życie Violet będzie czymś w stylu “W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta, mistyczną niemal retrospektywą opowiadaną przez człowieka z jakiegoś powodu stojącego nad grobem. Albo opowieścią o tych co leżą  na cmentarzu. Myliłam się.Życie Violet nie jest opowieścią o śmierci i przemijaniu, choć śmierć i przemijanie są w niej obecne na każdym kroku. To opowieść o życiu. O jego okrucieństwie. O nieświadomym okrucieństwie nas samych – rodziców wobec dzieci, mężów wobec żon, żon wobec mężów, kochanków wobec siebie nawzajem. Powoli, krok po kroku odkrywamy prawdę o Violet – nie Violet dozorczyni cmentarza, prowadzącej w kolejnych zeszytach kronikę  życia i śmierci, ale Violet kobiety. Żony, matki, przyjaciółki, powierniczki. Aż prosi się zacytować za klasykiem, że Violet jest jak cebula – ma warstwy. I czytanie tej powieści jest jak obieranie kolejnych warstw. Poznajemy jej historię. Do pewnego momentu zwyczajną historię kobiety spragnionej miłości, zagubionej w miłości, spragnionej obecności drugiego człowieka i tą obecnością zranionej. Aż do momentu kiedy to jej zwyczajne, szare, standardowe do bólu życie rozerwie kataklizm. Aż przybędzie okrutna, bezsensowna śmierć. Śmierć dziecka. I zaczęło mi się zdawać, że rozumiem czemu Violet jest właśnie taka: stonowana, na swój sposób milcząca, idealna, na właściwym miejscu. Szybko jednak okazało się, że to znowu – tylko kolejna warstwa. Do pewnego momentu byłam też przekonana, że mąż Violet to zwykły płaski drań. Ale nagle autorka robi woltę. I zaczyna nam pokazywać świat oczyma Filipa. I już  nie mogę powiedzieć, że w tym dramacie były tylko dwie ofiary: Violet i jej córka. Bo ofiar było znacznie, znacznie więcej.

Powieść, od której nie da się oderwać, choć chwilami trzeba ją odłożyć, żeby coś przemyśleć, dać sobie moment na refleksję, na zadanie pytań, których w innej sytuacji nie chciałoby się nawet wyartykułować. Powieść – ewenement wśród literatury dzisiejszych czasów, nastawionych na szybkość dziania się i efekt “wow”, na bohaterów prostych jak paczka zapałek i jednowymiarowych jak niezapisana kartka. Choć spotkałam się z zarzutami, że Violet jest nudna i nijaka nie zgadzam się z nimi. W tej powieści nawet zmarli nie są jednowymiarowi i płascy.

polecam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *