Jak lubię opowiadania, tak nie przepadam za antologiami. Bo i nie wiadomo na co się trafi, i niespodzianki mogą być mniej smakowite niż te z pudełka czekoladek, i temat czasem wyciągnięty na siłę. Ale Idiotę polecało sporo osób i zestaw autorów kusił – postanowiłam zaryzykować.
Tytułowy Idiota skończony Anety Jadowskiej przekonał mnie, że autorka potrafi pisać. I to nie tylko na „no, może być”, ale też na „wow”. Lekki humorystyczny tekst może nie do końca przypaść do gustu fanom Jadowskiej, ale u mnie wywołał uśmiech na twarzy i zmusił do zrewidowania poglądu o autorce. I to na plus, co się jednak rzadko zdarza. Idiota jest hmm… odpowiedni. Główni bohaterowie młodzi i odpowiednio nieogarnięci, ale sympatyczni. Mrugnięcia do czytelnika zaserwowane w odpowiednim stężeniu. Ciekawy system magii i lekki, niewymuszony humor, a wszystko osadzone w świecie, o którym z chęcią dowiedziałabym się więcej. No czego tu nie lubić?
Garażowy Białołęckiej to zdecydowanie udany powrót po latach. Co prawda trochę zahacza o fanfiction do Plus/Minus, ale też pokazuje jak ta powieść mogłaby wyglądać, gdyby napisał ją ktoś kto chce i umie. I po raz kolejny wywołuje rozczarowanie, bo udowadnia, że autorzy mogli napisać świetną książkę… No cóż, nie każdy jest Białołęcką. Garażowy – jak to u autorki często, gęsto bywało – lekko i z humorem porusza tematy poważne i ważne. Ale bez zadęcia i moralizatorstwa. Nic, tylko czekać na powrót Białołęckiej w dłuższej formie, bo smakowitą zajawkę i dowód, że nadal świetnie pisze już dostaliśmy.
Cisza Szmidta jest krótka, przewrotna i celna. I kompletnie z innej bajki. Idiota i Garażowy trochę ustawiły ton na urban fantasy z dużą dawką humoru, a tu nagle zgrzyt w postaci dobrego opowiadania. Które nagle jest SF i całkiem na poważnie. Aj, zazgrzytało i to mocno.
Zmierzch nad Weroną Kołodziejczaka wrzuca nas w środek nieznanego świata, z którym dość trudno się zapoznać przy tak niewielkiej objętości, tym bardziej, że historia dałaby się spokojnie rozbudować w powieść. Kołodziejczak jak zwykle nie zawodzi i dostajemy świat ciekawy, oryginalny, ale sprawiający wrażenie wyrwanego z większej całości i pozostawiający spory niedosyt.
Podobnie zresztą jak Ostatni dzień służby Abramowskiego, zaczynający się pożarem w Lublinie, który również sprawia wrażenie fragmentu całości i równie chętnie zapoznałabym się zresztą.
Oba opowiadania mają ciekawy klimat i pomysł, ale wyglądają na wątki wyrwane z powieści.
Krew na śniegu Haladyna jest klimatyczna, dobrze napisana i przypomina mi dlaczego powinnam się trzymać z daleka od Zony, Stalkerów i innych mutantów w metrze – po prostu nie moje klimaty. Co nie zmienia faktu, że opowiadanie jest całkiem niezłe (gdyby nie nagłe i trochę urwane zakończenie powiedziałabym, że bardzo dobre).
Wyklęci Gołkowskiego – hmm… przewrotna koncepcja szlachetnych wojaków. Gorzkie i z pomysłem, chociaż głowy z wrażenia nie urywa.
Głębia. Ciałak to niezbyt długie opowiadanko z Głębi, które pokazuje epizod z życia załogi statku, lżejsze i bardziej humorystyczne niż powieściowa wersja. Jest to sympatyczne mrugnięcie do czytelników znających serię. Trochę gorzej z tymi, którzy nie znają, bo na przestrzeni kilkudziesięciu stron dostaną błyskawiczna migawkę z nieznanego kosmosu, która może być trudna do strawienia.
Ptasi sąd Atamańczuka to opowieść o żeńskim oddziale zbrojnym, która ma sens (Achajo, patrzę na Ciebie). Mroczna, klimatyczna, również nie urywa niczego z wrażenia, ale z chęcią zapoznam się z innymi tekstami autora.
Tajemnica miasteczka N. Olkowskiego to krótka i dość przewidywalna historia milicyjnego śledczego. Raczej nie zapada w pamięć, mimo że trudno się do czegoś przyczepić.
Noc na Dużej Ziemi to nietypowe podejście do Zony. Na tyle nietypowe, że mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że mi się podobało. Główny bohater nie dość, że pechowy wyjątkowo, co jest miłą odmianą od zimnych/bezwzględnych/twardszych od stali bohaterów to jeszcze posługuje się radośnie stylizowaną narracją. Nie nazwałabym tego Zoną na wesoło, ale nie jest to też Zona na śmiertelnie poważnie.
Przez kraj ludzi, zwierząt i biesów Komudy to… cóż, trailer jego najnowszej książki, w którym Jaksa, typ twardy, szlachetny i nie do zdarcia, stara się uciec przed pościgiem. Zdecydowanie najgorsze opowiadanie ze zbioru, głównie przez bohatera, który w tej grze gra na kodach.
Jak to w antologiach bywa zestaw opowiadań jest nierówny – są takie, do których z chęcią wrócę i takie, o których szybko zapomnę. Chociaż tym razem nie było takich, które wywoływałyby facepalmy i zgrzytanie zębów. Pod tym względem antologię można uznać za dobrą, mimo paru tekstów, które wyglądają jak rozdziały wyrwane z powieści. Za to nijak nie da się usprawiedliwić wyboru tekstów reklamowymi hasłami na okładce. Bo głupotę bohaterów, która wpędza ich w kłopoty znajdziemy tylko w opowiadaniu tytułowym i w Ciałaku. Reszta to losowy miks stylów i gatunków, nijak nie pasujących do oficjalnego tematu. Jeśli komuś nie przeszkadza brak klucza w doborze tekstów i mieszanka stylów i tematów z gatunku „mydło i powidło”, to polecam, bo mimo typowych wad antologii jest to dobry zbiór. I zdecydowanie jeden z lepszych wydanych przez Fabrykę.
“Idiota skończony” to całkiem niezła antologia, a zawarte w niej opowiadania czyta się dobrze. Z całą pewnością warto po nią sięgnąć – szczególnie jeśli ktoś poszukuje małej pauzy od wymagających tytułów i ma ochotę na coś lżejszego w długie, jesienne wieczory.