Brejdygant Igor – Szadź

Gdybyż tak istniała lista książek najgorszych…

Cóż,  mam swoją własną listę, a „Szadź” zajęła na niej dosyć eksponowaną pozycję. Na szczęście nie kupiłem tego dzieła, Żona przyniosła je z biblioteki. A że czas wakacyjny nieco luźniejszy – zabrałem ją w piękne miejsce nad Sanem i przeczytałem. Przyznaję – od pewnego momentu było to już zajęcie dość masochistyczne – na zasadzie jakimi bredniami jeszcze uraczy nas Autor.

Czytam na okładce, że Igor Brejdygant jest scenarzystą i reżyserem – i to w „Szadzi” niestety widać. Jeżeli postać – to od razu napisana tak, żeby ją bez kłopotu pokazać, jeżeli sytuacja – to od razu z jednoznacznym opisem i działań bohaterów i didaskaliów, jeżeli opis motywów – to łopatologiczny. Zero miejsca dla wyobraźni czytelnika (no, chyba że grupa docelowa to czytelnik ze specyficznym rodzajem wyobraźni inaczej?). I jeszcze to najgorsze – od razu widać konspekt napisany na zasadzie „właśnie to się sprzeda”, a potem już tylko klisze, klisze, klisze…. Jak ruski szpieg – to chleje, a że jest nowoczesny – to jeszcze i ćpa. Jak jego przełożony z GRU – to świetnie mówi po polsku, ale słychać „naleciałość, która nie była słowiańska” – wiadomo, Żyd. Jak studentka teologii – to naiwna i głupia gęś, która nie jest w stanie obronić się przed dosyć sztampowym uwodzeniem szanownego mordercy. No i w końcu zbrodniarz – być może jestem rozbisurmaniony kryminałami skandynawskimi, ale psychopata, który nim jest właściwie nie wiadomo dlaczego, chyba po to tylko, żeby wytłumaczyć jego wybitną inteligencję, dosyć sprawne posługiwanie się komputerem i staranne planowanie ??? Ja tego nie kupuję…. Wystarczy? Niestety nie – dochodzi jeszcze to, że Autor wykazuje się całkowitą nieznajomością życia w małym mieście, które próbuje opisać. Policjantka lesbijka, o której orientacji nic nie wiedzą w komendzie?? Nie kontaktować się  przez 18 lat z kimś bliskim, mieszkającym w tym samym mieście  i nie wiedzieć, co się z nim dzieje??? W Skarżysku-Kamiennej??? Czyste brednie. Autorowi nie chciało się nawet sprawdzić, czy rzeczywiście – tak jak pisze – w tego rodzaju metropoliach każda ulica ma odrębny kod pocztowy. Mała rzecz, ale jednak…    I na koniec, jako bonus – w pewnym miejscu pan Igor pisze, że ktoś coś zrozumiał „opatrznie”. Ja wiem, redaktor nie skorygował, bo mu komputer nie podświetlił  (no niestety, słowo „opatrznie” pewnie też jest w słowniku Worda) a korektor widać przysnął.

I tak to się plecie – od sztampy do sztampy, od problemów ze związkiem przyczynowym do deus ex machina, od psychologicznego nieprawdopodobieństwa do panicznej ucieczki elementarnej logiki. Możecie przeczytać, ale pamiętajcie – na własną odpowiedzialność, ostrzegałem

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *