(3 / 5) Jak przystało na powieść ciążącą w kierunku najbardziej klasycznych rozwiązań fantasy Beniamin Ashwood jest skrzyżowaniem Heroic fantasy z High fantasy, łączącą w sobie elementy doskonale znane z innych klasyków – bohatera, który ma w sobie zadatki na wielkość, ale na razie jest nikim, zdarzenie wyrywające go ze znanego świata, drużynę w niemal klasycznym składzie – mistrz szermierz, magini – healerka, złodziej, błazen- nauczyciel, księżniczka ( w domyśle piękna) jej służka oraz osoba która zostaje oddana na służbę do czarodziejki jako zapłata za czyjeś życie. W tle gdzieś plącze się intryga polityczna i demony. A no tak. klasyka nie byłaby klasyką gdyby nie pojawił się jakiś odpowiednik czy, jak w tym przypadku odpowiedniczka Sarumana. Beniamin, młody ( oni zawsze są młodzi, zauważyliście to?) sierota, piwowar z niewielkiej miejscowości wyciąga spod pazurów demona swojego przyrodniego brata. To zwraca na niego uwagę przebywającej akurat w pobliżu dziwnej grupy, w skład której wchodzą magini, mistrz miecza, dwie panienki oraz gadatliwy opój. I w tym miejscu po raz pierwszy ujawnia się tzw. szczęśliwy zbieg okoliczności, który będzie odtąd towarzyszył naszemu bohaterowi stale, sprawiając, że będzie się wywijał bez szwanku z różnych opałów. Zawsze ktoś poda mu pomocną dłoń i wyciągnie z biedy. Teoretycznie, jedną z cech powieści drogi jest dojrzewanie bohatera. Osobiste i do misji. Nasz bohater jednak jakoś opornie dojrzewa, bo przez 3/4 książki miałam nieodparte wrażenie, że plącze się jako to dziecię japa, wszystkiemu dziwi, a naiwny jest tak, że aż głowa boli od czytania.
Świat wykreowany przez autora nie jest jakoś specjalnie skomplikowany. Odnosiłam wrażenie, że trochę się sam “wymyśla” w trakcie pisania. Niewiele wiemy o wierzeniach, historii, nie wiemy jaka jest historia królestw o jakich rozmawiają nasi bohaterowie. A nasz piwowar roztropek jakoś nie jest zbyt chętny do zadawania pytań, choć byłoby to ze wszech miar uzasadnione. Co dziwniejsze, zbyt wielu pytań nie zadaje również jego przyrodnia siostra, dziewczę ponoć rezolutne i ciekawe świata. Jadą więc tak sobie i jadą, czasem przystaną, tu się pobiją, ówdzie muszą uciekać, tu poćwiczą machanie mieczem, tam poćwiczą jogę, czas mija im leniwie i bez większych zmartwień. No żyć, nie umierać… I starać się nie zasnąć. Na całe szczęście bohaterowie nie są do końca określani przez swoją jedną cechę ( za wyjątkiem chyba siostry Bena, o której mimo najszczerszych chęci trudno jest powiedzieć cokolwiek poza tym, że rola służki bardzo jej się nie podoba i uważa się za kogoś lepszego), a autor bardzo stara się, żeby nie odkrywać wszystkich kart od razu. Akcja toczy się dość ślamazarnie przewidywalnie i nudnawo według schematu – docieramy do miejsca postoju, wpadamy w kłopoty, wygrzebujemy się z kłopotów, trzeźwiejemy, jedziemy dalej. Rzecz jasna możliwe są lekkie zmiany tego schematu np. wpadamy w kłopoty z powodu nietrzeźwości lub trzeźwiejemy w trakcie jazdy. I tak niemal do samego końca kiedy akacja gwałtownie przyspiesza do finałowego bum.
Trudno mi po pierwszym tomie jednoznacznie zdecydować o ocenie tego cyklu. Widzę potencjał na całkiem przyjemne młodzieżowe fantasy w starym stylu. Niebawem dotrze do mnie drugi tom i może wtedy będę wiedzieć więcej. Na razie mocne trzy z lekkim minusem