Czwarty tom Zwiadowców zaczyna się chwilę po wydarzeniach z tomu trzeciego. Arlen z towarzyszką dotrwali w górach do początków roztopów, a wyprawa ratunkowa jest coraz bliżej granicy Skandii.
Trzeba przyznać, że jest lepiej i to pod każdym względem. Po pierwsze, sporo się dzieje, mamy podchody, przygotowania do wojny i intrygi w tle, co jest bardzo przyjemną odmianą. Po drugie, autor już całkiem przestał udawać, że mamy średniowiecze, a że zachowania bohaterów zdecydowanie bardziej pasują do pseduośredniowiecznego fantasy, nie ma irytującego rozdźwięku między tym co twierdzi autor, a tym co widzi czytelnik. Bohaterowie też nie są już tacy czarno-biali jak na początku i zaczynają mieć trochę więcej dylematów, a ci młodsi powoli zaczynają dorastać. Pomaga też to, że Skandianie nigdy nie byli rycersko szlachetni. Do tego autor wyciągnął z kapelusza Mongołów (przepraszam, Temudżynów), dzięki którym trudno się nudzić.
Czwarty tom czytało się lekko, szybko i przyjemnie, bez wszechobecnej nudy obecnej w tomie trzecim i bez niedociągnięć z tomu pierwszego. Jest to jak do tej pory najlepszy tom z serii, co nie zmienia faktu, że jest to seria dla (raczej młodszej) młodzieży, ze wszystkimi jej uproszczeniami.
Całkiem przyjemne czytadło.