(4,5 / 5)
Kiedy dowiedziałam się, że historie zebrane w Cud, miód, Malina będą dotyczyły rodziny opisanej w Idiocie skończonym z jednej strony się ucieszyłam, z drugiej obawiałam się, że autorka po świetnym i lekkim opowiadaniu, które serię zaczęło, wróci do stylu i kompozycji znanych z powieści o Dorze Wilk.
Dostajemy siedem historii dziejących się (głównie) w Zielonym Jarze. Małym, spokojnym miasteczku, gdzie mieszka szalony sabat Koźlaczek i poza zwykłymi ludźmi jest też społeczność magiczna. I tyle. W sumie na tym zaczyna się i kończy budowa świata. Mamy nasz świat, w którym działa magia. Zero wyjaśnień jak i dlaczego. Najlepsze jest to, że to działa. Jadowska opisuje Zielony Jar jako zwykłe, senne (dopóki nie zjawi się seniorka rodu) miasteczko. Gdzie mieszkańcy chodzą do pracy, układają sobie życie osobiste, a powrót licealnej nemesis urasta do rangi apokalipsy. Żadnej katastrofy, która wywołała magię, albo którą trzeba powstrzymać, żadnego alternatywnego świata, magicznych bram i tym podobnych wynalazków. I ku mojemu zaskoczeniu to naprawdę działa. Ani przez moment nie miałam poczucia, że brakuje mi większych wyjaśnień czy rozbudowy tego świata. Autorka od czasu do czasu wtrąca niezbędne dla fabuły wyjaśnienia i to wystarczy. Trochę na zasadzie – świat z magią jest opisany jako norma, znaczy jest normą. Kropka. Parę razy już miałam do czynienia z podobnym podejściem, ale działa ono bardzo rzadko – zbyt często nasz „normalny” świat nie współgra z opisanymi przez autora założeniami magii. Jadowskiej się udało.
Książkę otwiera Idiota skończony, od którego historia rodziny Koźlaczek się zaczęła, a zamyka Zielona zemsta opublikowana przedtem w Hardej Hordzie. To pierwsze przeszło delikatną reedycję. Jak często irytują mnie przedruki, tak w tym wypadku się ucieszyłam. Po pierwsze – oba zbiory pochodzą z różnych wydawnictw i, trochę z tego powodu, mają innych czytelników. Ale przede wszystkim dlatego, że oba są wyjątkowo istotne dla historii rodziny Koźlaczek jako całości.
Idiota wprowadza czytelnika do Zielonego Jaru i świetnie portretuje Malinę. A Zemsta udowadnia, że Klon jest nie tylko przystojnym dodatkiem i że nie tylko Koźlaczki mają w tym miasteczku szalone pomysły.
Pozostałe opowiadania to trochę zabawa z klasycznymi motywami (niekoniecznie magiczno-fantastycznymi), a trochę okazja do przedstawienia kolejnych członkiń rodu. Mamy więc cyrograf i spotkania z demonami (przy kilku okazjach), trupa w kukurydzy, szalone eskapady babci Narcyzy, której półtora wieku na karku nie przeszkadza w sianiu postrachu wśród… wszystkich. I dość nietypowy w tym zestawieniu ślub.
Wszystkie opowiadania są lekkie, napisane z humorem i pazurem. A cały zestaw wiedźm jest zróżnicowany i barwny. I mimo, że panie czasem skaczą sobie do oczu i wbijają szpilki, to w razie potrzeby cały sabat zbierze się, żeby skopać dupska tym, którzy na to zasługują. Całość działa trochę jak Licho Marty Kisiel – bawi, poprawia humor i pozytywnie nastawia do świata. Oczywiście biorąc poprawkę na to, że Licho trzyma się z daleka od przemocy, a wiedźmy wręcz przeciwnie.
Nie przepadam za wczesną twórczością Jadowskiej, ale tą jestem wręcz zachwycona i niecierpliwie czekam na drugi tom.
Dobre lekarstwo na jesienną (i każdą inną) chandrę, szkoda, że starcza tylko na jeden wieczór. Polecam.