Pierwszy tom trylogii Cienia nie porywa i nie rzuca na kolana. Gdybym miała podsumować go jednym zdaniem, to brzmiałoby ono: “Książka napisana do bólu poprawnie, do bólu liniowo i do bólu drętwym językiem”. Są czasami książki w których można się do wielu rzeczy przyczepić, ale które jednak mają w sobie to “coś”. “Coś”, dzięki któremu jesteśmy w stanie wiele autorowi wybaczyć. W “Synu Cienia” nie ma nawet tego. Sztywno, drętwo, przewidywalnie. Autor prowadzi nas, czy może raczej wlecze od punktu “a” do punktu “b” w spokojny miarowy sposób – tak jak sobie w konspekcie zapisał. Fabuła rozwija się… nazwijmy to rytmicznie. Brak w niej momentów szczególnie znaczących, a nawet jeśli teoretycznie są to opisane w taki sposób, że się tego nie zauważa. Brak nagłych zwrotów czy zrywów akcji. Wszystko jest przewidywalne, jak w podręczniku do pisania książek: “jeśli brak ci pomysłu na ciąg dalszy – wprowadź nową postać. Najlepiej negatywną i z mroczną tajemnicą”. A co oprócz tego? Nico. Same oklepane schematy: Osierocone dziecko nie znające prawdy o rodzicach. Tajemniczy, obowiązkowo szlachetny opiekun ukrywający prawdę o pochodzeniu dziecięcia. Dziecko obowiązkowo posiada moce tajemnie tajemne. Magia i nekromancja. W ilościach wystarczających aby popychać akcję dalej. Mamy też łotra o dobrym sercu, nieco zadatków na political fiction czyli: konspirację, zamach stanu, spisek. Mamy też jeden, wybitnie ciężko uśmiercalny czarny charakter. Główny bohater, podobno….. znakomity płatny zabójca, nijak tego drania ubić nie może. Na wszystkie bogi, raz można w coś takiego uwierzyć, ale trzy razy?! Pan autor ma chyba czytelników za ciężkich kretynów.
Podsumowując: Ta książka jest jak Xenna. Działa łagodnie nie budząc ze snu. Za ciąg dalszy podziękuję.
_________________________________________________________________________________by Lashana
Caim, najlepszy zabójca w mieście – nie zostawia świadków, jest uczciwy i jego umiejętnościom nikt nie dorówna. Na dodatek ma widmową przyjaciółkę, która lata dla niego na zwiady, bo zamknięte drzwi nie są dla niej problemem. Do tego mamy córkę emerytowanego urzędnika, niby wiotką panienkę z dobrego domu, która jeśli trzeba, jest w stanie sobie poradzić i w zaułkach niebezpiecznej dzielnicy i znaleźć wyjście z miejskich kanałów. Główna intryga: spisek na wysokich szczeblach, dodatek do niej: spisek kościelny, dodatek o dodatku: spisek wśród przestępców….
O rany… czytało to się źle, bardzo źle. Już na wstępie dwójka głównych bohaterów poraża fanfikową wręcz „siłą zajebistości” (zwłaszcza Caim) i tylko czekałam na jakieś ukryte moce/nieznane dziedzictwo/porzucone księżniczki/zapomnianego księcia z nieprawego łoża/maga czy inne cudo. Pseudo intryga, która co prawda ma spory potencjał, ale jest pokazana z perspektywy obu zainteresowanych stron, co świetnie pokazuje jej braki, dziury w fabule i niedopowiedzenia. Schematyczna fabuła, kojarząca się z baśnią dla dzieci, jest na dodatek podana schematycznym językiem – punkt po punkcie, dialog po dialogu (a od dialogów aż cierpną zęby), dokładnie tak jak napisała Atisza. Literówki, których w tekście jest sporo, też nie pomagają w odbiorze.
Przez chwilę liczyłam na to, że chociaż zakończenie będzie choć trochę oryginalne… o naiwności, tu dopiero mamy schemat i sztampę, które przygniatają do podłogi lepiej niż spadające z okna pianino.
Drugi tom będę omijać szerokim łukiem.