Po dużym rozczarowaniu trzema książkami nominowanymi do nagrody im. Zajdla naprawdę chciałam polubić Słowodzicielkę. Po pierwsze – liczyłam na to, że jednak poza książkami Marty Kisiel i Radka Raka nominowana została książka, która naprawdę na to zasługuje, a nie tylko ma dobry marketing na poczytnym portalu. A po drugie – Na nocnej zmianie było cudne. Lekkie, z pomysłem, zabawne i generalnie do tej pory żałuję, że autorka nie dostała za nie statuetki.
Zaczyna się dosyć radośnie od trzech bohaterów drugoplanowych, którzy orientują się, że muszą znaleźć swoją fabułę i głównego bohatera. Niezbyt oryginalne zagranie, niestety. To już było, wiele razy i w dowolną stronę: Czerwone koszule, W poszukiwaniu odpowiedzi Morvana i Bucheta, miliard pięćset fanfików i przynajmniej parę odcinków rożnych seriali. Ale o dziwo, nie przeszkadzało to za bardzo. Autorka wrzuciła swoje postacie i czytelnika w świat w bardzo przyjemny sposób, dzięki czemu wtórność pomysłu nie rzucała się za bardzo w oczy. Poza tym bardzo szybko okazuje się, że oryginalne pomysły i podejście też zostanie czytelnikowi zaserwowane i to w słusznej ilości. Dzięki temu dostajemy zestaw cudnych scen, w których autorka lekko i z humorem znęca się nad standardowymi tropami fantasy. Jest zabawa konwencją, stereotypami i czwartą ścianą. Są smoki (i to jakie!), jest ciekawy pomysł na funkcjonowanie królestwa i w sumie jakby to nie było meta fantasy, to też mogłoby być całkiem ciekawie. Generalnie wszystko na plus. Ale…
Nie jest to Pratchett. Dla mnie nie jest to wadą, ale wydawnictwo z porównaniem na okładce trochę przeszarżowało. Są pewne podobieństwa, ale jednak mam wrażenie, że to inny typ humoru i ci którzy oczekują Pratchetta mogą się zawieść. Nie jest to też Kisiel, której humor opiera się równie mocno na budowie abstrakcyjnych skojarzeń co na języku. Tu zabaw z językiem nie znajdziemy (poza tytułami rozdziałów), chociaż język jest lekki, bardzo przyjemny i płynie się przez narrację bezboleśnie.
Pomysły są momentami cudne, ale… nie za bardzo chcą skleić się w fabułę. Chwilami książka kojarzyła mi się z serią luźno ze sobą powiązanych skeczy, które trochę dodają humoru, trochę posuwają akcje do przodu, ale jakoś nie do końca kleją się w całość.
Bohaterowie też mnie nie do końca do siebie przekonali. To w jaki sposób są pokazani i pewna niekonsekwencja ma sens w tym wypadku, ale trochę za dużo w tym wszystkich „ciach”, ślinienia się i fochów. A może po prostu brakowało mi tego zagubionego głównego bohatera…
Poza tym, czemu to u licha jest pierwszy tom? Nikt już nie pisze powieści jednotomowych? Potem się okaże, że drugi tom wyjdzie za dwa lata, albo wcale, bo pierwszy sprzedał się za słabo i czytelnik zostanie z niedokończoną historią. W tym wypadku akurat z chęcią sięgnę po tom drugi, żeby zobaczyć jakie jeszcze ciekawostki autorka osadziła w swoim świecie. Ale serio – czemu to nie jest w jednym kawałku? Tak, trochę marudzę, ale jest to aktualnie chyba szósta z kolei książka, która okazuje się być pierwszym tomem czegoś. W większości wypadków wydawnictwo o tym nie uprzedza, co samo w sobie też jest irytujące.
Słowodzicielka jest nierówna, lekko chaotyczna i czegoś jej brakuje. Z jednej strony – niezbyt oryginalny główny wątek, z drugiej – świetne pomysły autorki, które dodają do znanej koncepcji ciekawe elementy. Język jest „tylko” poprawny, bohaterowie sympatyczni, ale trochę, nomen omen, niedopisani. Biorąc pod uwagę, że jest to debiut, to jako całość wypada całkiem dobrze i daje sporą nadzieję, że potem będzie tylko lepiej. Owszem, ma pewne wady i niedociągnięcia, ale na tle kilku pozostałych nominacji do Zajdla wypada zdecydowanie pozytywnie i z chęcią sięgnę po kolejny tom.