Aveyard Victoria – Królewska klatka ( Czerwona królowa t.3)

Czerwona królowa została pojmana. Odtąd będzie spędzać czas w królewskiej klatce – w kajdanach z cichego kamienia, otoczona strażnikami dysponującymi mocą tłumienia innych możliwości. Zdana na łaskę i niełaskę szalonego króla.  Zamieniona w królewską marionetkę Mare w zasadzie nic nie może. Od czasu do czasu rzuci więc talerzem, czasem coś poczyta, ale głównie MYŚLI.  I tak przez 2/3 książki. Pozostała 1/3 to skrzyżowanie szkoły X-menów z dość kiepskim political fiction. Po lekturze drugiego tomu miałam nadzieję, że w tomie trzecim bohaterowie  dojrzeją, a akcja rozwinie się żwawiej.  A zaśby…  Akcja toczy się… wróć, ciurka leniwie. Bohaterka prezentuje cierpienia godne młodego Wertera. Czytelnik zmuszony to czytać cierpi razem z nią. I ma nadzieję, że może wreszcie bohaterka odnajdzie w sobie nieco dawnej ikry i przestanie tak pokazowo cierpieć, rozważa i użalać się nad sobą.  Logika postaci sypie się jak domek z kart. Bo choć Mare ma możliwości  żeby popełnić samobójstwo – to jest zdecydowana chronić swoją cenną skórę. A jednocześnie w kółko podkreśla jak to strasznie cierpi w niewoli, jakie ma wyrzuty sumienia po śmierci brata, jak się martwi o przyjaciół i rodzinę i obawia przesłuchania przez szeptacza, jak bardzo ją to stresuje, że czerwoni uwierzą, że przeszła na stronę wroga, bla, bla, mla, mla.  Samobójstwo pozwala przerwać to wszystko, wytrącić Mavenowi broń z ręki, a zarazem potężnie go zranić. I co? I nic. To już bardziej prawdopodobną postacią wydaje się być Maven.

Jedyną naprawdę ciekawą postacią staje się ku mojemu zaskoczeniu Evangeline. Żelazna panienka ukazuje nagle zupełnie inne oblicze, wychodzi z tła i kradnie pozostałym postaciom całe show. Pozostaje tylko żałować, że jest jej w powieści tak mało, a niemrawej i niespójnej Mare tak dużo. Nie mogę za to powiedzieć wiele dobrego o Cameron. To zdecydowanie najmniej sympatyczna postać spośród pierwszoplanowych bohaterek. Irytuje chyba jeszcze bardziej niż Mare.

Reszta powieści jak już wspomniałam bardziej przypomina komiks o X-menach niż cokolwiek innego. Autorka z upodobaniem rozszerza listę możliwości srebrnych i czerwonych, dodając takie “skilsy” której jej pomogą pchać tę ciężką bułę zwaną fabułą w przód. Przez dwa tomy wmawiała czytelnikom, że Mare jest jedyna w swoim rodzaju a tu nagle hyc w tomie trzecim pojawia się więcej ludzi władających elektrycznością. Co gorsza wracają opisy uczuciowych przeżyć głównej bohaterki. Ajaj.. to już chyba wolałam jak się nad sobą użala.

Jedyne ciekawsze momenty to bunt Srebrnych rodów, ale podobnie jak wątek Evangeline to zdecydowanie za mało aby uratować Królewską klatkę.

Nuda, panie, nuda. Zdecydowanie wyleczyłam się z tej serii. Po czwarty tom nie sięgnę za żadne skarby świata.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *