Zaczęłam czytać Zaklinacza i coś mi tu… jakoś dziwnie zapachniało. Czy ja aby już gdzieś nie widziałam tych bohaterów? Ano najwyraźniej widziałam. W 2013 roku recenzowałam książkę Król demon tej autorki. Zaklinacz ognia dzieje się mniej więcej 20 lat po tamtej historii i poznajemy w nim dzieje syna głównych bohaterów. I znowu mamy ten sam schemat, który tak drażnił mnie w Królu Demonie. Znowu dwójka nastolatków którym w dramatycznych okolicznościach dotychczasowe życie wali się na głowy, znowu motyw kopciuszka, który nie wie jak jest ważny. I sztampowo – papierowi bohaterowie, sprawiający wrażenie, że tuż przed zainicjowaniem fabuły zrobili sobie wolne od rozumu. Jak czarny charakter to tak czarny, że aż farba ścieka, jak szlachetna postać to lukrem kapie, aż strach, że się palce do kartek przylepią. Do tego powolne, wręcz ślimaczące się tempo, drewniane dialogi, sceneria… jaka sceneria?! I wszechpotężna nuda wiejąca z każdej strony.
I to wszystko co jestem Wam w stanie o tej książce powiedzieć… a, jeszcze jedno. Udało mi się zasnąć nad nią ze dwa razy. W tej roli rzeczywiście się sprawdziła.
Może jeszcze nie pretendent do Nagrody blasku ale niebezpiecznie blisko.