Bardugo Leight – Szturm i Grom (Grisza t.2)

Baśń plecie się dalej. Ale teraz przybrała mroczniejszy charakter. Przyzywaczka światła wpadła w pułapkę władcy mroku i wydaje się, że jest zupełnie bezradna. Uwięziona na statku najsłynniejszego pirata, pozbawiona własnej mocy, zmuszona uczestniczyć w czymś czego się boi, otoczona przez fałszywych przyjaciół…. Oto los Aliny – zwykłej niezwykłej dziewczyny którą poznaliśmy w tomie pierwszym trylogii. Spotkałam się z opinią, że fantasy zbyt mocno skręciło w stronę baśniowości, gubiąc przez to swój niepowtarzalny klimat i wartość. Nie do końca zgadzam się z tą opinią. Owszem, trylogia Grisza to baśń całą gębą. Dokładniej baśń rosyjska, albo raczej na rosyjską przez autorkę stylizowana. Autorka, tak jak w poprzednim tomie czaruje i wciąga w swoją opowieść. I znowu uwiedzeni jej narracją darowujemy jej ograne motywy, liniowość i przewidywalność akcji, niezbyt ciekawych i niezbyt mądrych bohaterów. Na całe szczęście w tym tomie pojawia się postać którą można autentycznie polubić, choć… choć autorka eksploatuje ograny co cna motyw drugiego syna. Mimo wszystko na tle naiwnej Aliny ( o mamo, jak po tym wszystkim co przeszła, dalej może być taką naiwniarą?!), Mala, który ze stronicę w stronicę dryfował coraz bardziej w stronę niedorobionego amoranta, czy Darklinga który jak na mroczną postać jest za mało mroczny, Mikołaj to przyjemna odmiana. Darowujemy mu cynizm, cwaniactwo, ironię i złośliwość oraz to, że pogrywa wszystkimi dookoła jak chce. Może właśnie dlatego tak się nam podoba, że mniej w nim z bajki a więcej z życia? Nie mam pojęcia.Tak czy inaczej jest i popycha akcję naprzód. Mam natomiast nadzieję, że wątek romansowy który jak nie trudno się domyślić musiał się pojawić, w trzecim tomie nie stanie się tematem przewodnim, bo jak się przekonałam przy książkach Pankiejewej – zbytnie skupienie na wątku miłosnym może ubić każdy pomysł.

Za to po raz kolejny nagroda wielkiego buraka pastewnego wędruje do korektora. Ludzie! Tyle literówek to naprawdę już dawno nie widziałam! Dosłownie co strona to jakiś kwiatek, buraczek, wtopa. To już nie jest łyżka dziegciu w beczce miodu. To cebrzyk paskudztwa, skutecznie psujący smak lektury. I, niestety, to znowu jest robota wydawnictwa Papierowy Księżyc. Kochani, co tam się  u was dzieje?! Mam nadzieję, że trzeci tom będzie staranniej opracowany