Delaney Joseph – Arena 13. Tom 1

Autora kojarzę tylko z Zemsty Czarownicy – niezłej lektury, ale decydowanie przeznaczonej dla młodszej młodzieży. Arena miała być przerywnikiem między czymś cięższym lub bardziej kiepskim i pod tym względem sprawdziła się… hmm… znośnie.
Jest to fantasy dla młodzieży, ale tym razem przeznaczone dla trochę starszego odbiorcy niż Kroniki Wardstone. Główny bohater – Leif – ma 15 lat i chce zostać czymś w rodzaju gladiatora. Ma też wyjątkowe szczęście: wygrywa darmowe szkolenie u wybranego mistrza. Wybiera Tyrona – sławnego zbrojmistrza i byłego zawodnika.
Dosyć prosta fabuła z Leifem jako postacią niby główną, ale mocno płynącą z prądem nie porywa za bardzo. Chłopak nie ma za dużo przeciwności do pokonania, a te które staną na jego drodze nie są w stanie zaniepokoić czytelnika. Ani przez chwilę nie ma się wątpliwości, że bohater wyjdzie z nich bez szwanku i jeszcze uratuje wszystkich dookoła. Do tego, żeby jakoś popchnąć fabułę do przodu, Leif – całkiem rozsądny nastolatek – robi bez uzasadnionego powodu strasznie głupie błędy. Zbuntowana Kwin, córka trenera, sprawia zdecydowanie ciekawsze wrażenie, jednak żadne z nich nie zapadnie w pamięć na długo.
Świat, mimo że początkowo ciekawy, zaczyna się trochę rozłazić w szwach im więcej się o nim dowiadujemy. Nazewnictwo też nie pomaga. Bo z jednaj strony mamy Midgard, z drugiej dżiny i wampiry, z trzeciej wilcze hełmy, z czwartej pseudośredniowieczne drewniane miasto, Indian (akurat nazwanych inaczej) w pełnych zbrojach, walki gladiatorów i biologiczne androidy. A wszystko to podlane sosem z post apokalipsy i z dodatkiem szczypty podręcznika do programowania. Nie dość, że mamy mieszankę gatunków, to jeszcze mieszankę kultur: trochę wikingów, rdzennych Amerykanów, Europy i starożytnego Rzymu. O dziwo, część z tego nawet trzyma się kupy, chociaż wyobraźnia trochę zgrzyta przy nazewnictwie sprzecznym z opisami. A część jest nie wiadomo po co i skąd. Jest szansa, że dowiemy się w drugim tomie, ale jakoś nie specjalnie mi się spieszy, żeby po niego sięgnąć. Bo jest też spora szansa, że autor stworzył ten patchwork, bo miał taki kaprys.
Mimo wszystko czytało się znośnie, fabuła płynie dosyć wartko. Z bohaterami, co prawda, trudno się zżyć, ale dadzą się lubić. Wątek romantyczny wpychany jest bardzo na siłę i ciekawiej byłoby bez niego, a świat na chwilę obecną jest mocno niedopowiedziany, ale mimo wszystko obyło się też bez zgrzytania zębami. Szkoda tylko, że nic z Areny 13 nie zapadnie w pamięć na dłużej.
Nieszkodliwe czytadełko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *