Hulick Duglas – Przysięga stali. Opowieść o kamratach.

przysiega-staliPo przeczytaniu pierwszego tomu  Opowieści o kamratach nie byłam specjalnie zachwycona.  I raczej sądziłam, że po drugi tom już nie sięgnę. A jednak, kiedy pojawił się w księgarni licho mnie podkusiło i rzeczony mimo wszystko nabyłam. Tym razem licho miało dobrego nosa i nie mam do niego pretensji, że namówiło mnie do kupna.

 

 

 

Drothe, były Nos aktualnie Szary książę znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Owszem wykiwał samego imperatora, owszem dostał się na sam szczyt złodziejskiej hierarchii. Pytanie tylko czy naprawdę chciał się tam znaleźć i czy ma w sobie dość ikry, żeby dalej brnąć w rządzenie szarym światem. Co gorsza na sumieniu ciąży mu sprawa jego przyjaciela Brązowego Degana, który odrzucił swojej powołanie i miecz i gdzieś zniknął. AKcja drugiego tomu rozpoczyna się w momencie, gdy nasz bohater wraca zza morza z dość awanturniczej wyprawy, w której odzyskał co prawda miecz swojego przyjaciela, ale ( haha, niespodzianka…) wpakował się w kolejne kłopoty, bowiem ktoś wrobił go w zabójstwo innego Szarego księcia. To dopiero początek kłopotów byłego Nosa, bowiem jakiś czas później dowiaduje się, że wrobiono go w znacznie szerszą intrygę i w efekcie delikatnie mówiąc tkwi w szambie po same uszy. Ten kto go wrobił nie daje mu wyjścia – świeżo upieczony Szary książę musi udać się na terytorium ościennego ( i bardzo Ildrecce nieprzychylnego ) państwa z tajną misją.  Po przeczytaniu  tego krótkiego wstępu możecie spokojnie stwierdzić, że fabuła jest przewidywalna do bólu. Owszem, trochę jest. Odniosłam również wrażenie, że autor przeczytał i co nieco podkradł  Scotowi Lynchowi z jego Republiki Złodziei. ( wyjazd z grupą aktorów, niektóre postacie z tej grupy, perypetie z wystawieniem sztuki…). Ale oprócz motywów tu i tam podobnych do innych powieści pojawiły się również pomysły całkiem nowe i ciekawie wykorzystane – jak chociażby tajemniczy wymierający  zakon wojowników nocy  pragnący posiąść demonie umiejętności.  Z zadowoleniem stwierdzam, że autor rozwinął swój warsztat pisarski. W Przysiędze stali udało mu się uniknąć kilku irytujących błędów które doprowadzały mnie do szewskiej pasji przy lekturze części pierwszej. Przede wszystkim przestał być tak szalenie dosłowny. Zaczął używać języka niespecyficznego pozostawiając tym samym nieco miejsca dla wyobraźni czytelnika. Po drugie, wreszcie nie miałam wrażenia, że fabuła ciąga Duglasem Hulickiem od ściany do ściany. Po trzecie główny bohater przestał przypominać dziecko  we mgle łapiące się na pułapki tak oczywiste, że aż na logice wyskakiwały guzy. Owszem, fabuła ciągle wywija wolty, ale poza jednym elementem są one dość dobrze umotywowane i nie można się w zasadzie do nich przyczepić. No może poza ostatnią woltą jaką autor wyczynił z zakonem deganów. Nie powiem wam o co chodzi, bo wychlapałabym zakończenie, ale muszę stwierdzić, że tego akurat rozwiązania nie łykam. Owszem jest wygodne i ładnie wszystko tłumaczy, oraz zgrabnie spina cześć pierwszą z drugą, ale na kilometr zalatuje “zrzynką” .

Podsumowując – o ile tom pierwszy uznawałam zasredniej klasy Gniot o tyle tom drugi zyskuje znacznie lepszą opinię. Szału nie ma, ale czyta się całkiem przyjemnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *