Kossakowska Maja Lidia- Bramy Światłości T.1 (dwugłos)

I oto mamy kolejną książkę z cyklu “Anielskie zastępy” . I kolejne spotkanie z Daimonem Frey’em, Aniołem Zniszczenia. A ponieważ Daimon jest postacią która mnie w Siewcy wiatru urzekła, z tym większą chęcią sięgnęłam po kolejną książkę, w której gra pierwsze skrzypce. Przynajmniej tak mi się, po lekturze zajawki na okładce wydawało. I w tym miejscu powinnam zamieścić napis jaki czasem można zobaczyć w okienku pewnej przeglądarki “ups, coś poszło nie tak”.  Daimona Freya pamiętamy jako nieco zgorzkniałego, ale inteligentnego i wrażliwego anioła, którego okoliczności, a w zasadzie sama Jasność postawiła w wielce nieciekawej sytuacji. W nowej książce Kossakowskiej Abbadon znowu znalazł się w pożałowania godnym polożeniu, ale… tym razem coś się z postacią podziało. Nasz anioł stał się strasznym zrzędą, stracił swój urok i blask, a podkreślanie w kółko, że jest aniołem zniszczenia i epatowanie fosforyzującymi na zielono oczyma sprawia, że postać spapierowaciała okrutnie. Trzeba uczciwie przyznać, że tym razem autorka sama sobie utrudniła zadanie, bo w jej najnowszej powieści Daimon tak naprawdę nie ma z kim współgrać. W Siewcy wiatru były inne wyraziste postacie: “Lampka” Lucyfer, Gabriel, Raziej. Tymczasem nowa postać, anielica – badaczka jest tak sztywna i jednowymiarowa, że zęby drętwieją. Jeśli zatem z jednej strony postawimy zgorzkniałego i nudnego Daimona, a z drugiej kartonową pannę, to i nie dziwota, że wyszedł nam teatrzyk cieni na kinderbalu. Honoru bronią jeszcze Razjel i Zgniły Cłopiec, ale przynajmniej na razie pojawiają się na tyle epizodycznie, że nie udaje im się reszty tektury przykryć. Gabriel pojawia się epizodycznie, jeśli zaś chodzi o Lucyfera, to z niepojętych dla mnie powodów autorka postanowiła zmienić władcę piekieł w nastolatka tęskniącego do akceptacji tatusia i szukającego tej akceptacji w najgłupszy możliwy sposób czyli przez ucieczkę z domu.   Tak naprawdę dawną Kossakowską odkryłam tylko w scenach z menażerią niebieską. Widmokotek i Piołun Boska Bestia okazują się być najlepiej napisanymi postaciami i wnoszą sporo prostej zwyczajnej radości do lektury.

Niestety równie mało dobrych rzeczy mogę powiedzieć o samej fabule. Zamysł jest prosty jak deska. Ponoć Pan objawił się gdzieś w egzotycznych dla  Niebian i Głębian rejonach, trzeba więc wyruszyć z ekspedycją i sprawdzić co też tam się wyprawia. Czy to Pan czy Antykreator? Powieść drogi w wydaniu anielskim? Czemu nie. Przynajmniej taką nadzieję miałam. Ale im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym owa nadzieja malała. Owa podróż do krańca świata okazuje się być tak naprawdę wędrówką przez inne wierzenia, ze szczególnym uwzględnieniem hinduizmu i wierzeń indyjskich. Pomysł sam w sobie ciekawy, skoro istnieją zaświaty chrześcijańskie, czemu nie miałaby istnieć zaświaty innych wyznań? Jest tylko jedno “ale”  Po kartach plączą się synowie Wisznu, Shiwy, boginie na latających kotach, ludzie węże, Garuda gdzieś tam przemknął.. tylko patrzyłam, czy aby za chwilę nie pojawią się latające małpy i nie przymaszeruje blaszany drwal.  Jednym słowem kolorowy, nudny tłum, który czytelnik odnotowuje z ziewnięciem. Co gorsza raz czy dwa razy kiedy akcja zaczęła nieprzystojnie zwalniać lub też bohaterowie znaleźli się przed przysłowiową ścianą… no cóż pisać, że zadziałało “deus ex machina” w książce o aniołach jakoś nie uchodzi, ale działo się nagle COŚ, wielki imperatyw narracyjny wystawiał pazury i od razu robiło się lepiej.

Nie wiem jak autorka ma zamiar wybrnąć ze wszystkich pułapek które zastawiła na samą siebie, mam jedynie nadzieję, że w drugim tomie wrócimy do Limbo i zobaczymy jak sobie radzą Razjel i Widmokotek, albo może wielki imperatyw utłucze pannę badaczkę, czy przetrzepie porcięta Lucyferowi i książkę da się czytać.

Na razie – ciężkostrawny gniot

 

________________________________________________________________________________________________________________Lashana

 

Abaddon został już wysłany na Ziemię, co skończyło się… średnio dla czytelników. Tym razem zostaje w bardziej ezoterycznych rejonach i razem ze sławną badaczką wyrusza do Stef Poza Czasem.
Pomysł początkowo był sympatyczny – w końcu opuszczenie znanych kątów Nieba i Głębi to okazja do urozmaicenia krajobrazu i powtykania w niego różnych dziwadeł. I tak było przez jakąś jedną trzecią powieści, kiedy nad całością unosiły się duchy Livingstona i Strzeleckiego, doprawione w dużej mierze Imperium Brytyjskim odkrywającym Indie, co nawet pasowało do sztywnych i dumnych Skrzydlatych, którzy wszystkich traktują z góry.
Niestety potem fabuła zmienia się w nudną wyliczankę bóstw i demonów hinduizmu, które wyskakują trochę jak diabeł z pudełka między jednym fragmentem prościutkiej i mocno przewidywalnej fabuły a drugim. Aj. Na dodatek najbardziej barwnymi postaciami są Piołun i… Nefer. Czyli w zasadzie koń i mumia kota! I to mimo tego, że ten ostatni pojawia się na przysłowiowe pięć minut a dwunożnego towarzystwa kręci się po fabule dobre pół tuzina.
Ale niestety skrzydlate towarzystwo tym razem nie zachwyca; Abaddon zachowuje się jakby miał kryzys wieku średniego. Sereda jak na znaną antropolog, badaczkę i podróżniczkę jest… nudna jak flaki z olejem i sztywna jakby kij połknęła. Ta baba nie ma w sobie nic ciekawego, nawet na szalonego, ekscentrycznego naukowca się nie nadaje. Na dodatek zamiast tworzyć razem barwną parę główni bohaterowie stwarzają wrażenie jakby sama obecność tego drugiego obniżała im charyzmę i IQ. A Lucyfer… został sprowadzony do roli buntującego się nastolatka. To ostatnie trochę zalatuje komiksowo/serialowym Luckiem, tylko że ten serialowy jest dziesięć razy ciekawszy i bardziej charyzmatyczny. Tym bardziej, że Lampka w trakcie tej nagłej kuracji odmładzającej stracił też sporą część mózgu. Całość trochę ratują Asmodeusz i Razjel, ale z braku czasu antenowego, nie mają za dużych szans przebić się przez nijakie i nudne towarzystwo.
Początek zapowiadał odświeżenie serii dzięki zmianie dekoracji, niestety szybko się okazało, że im dalej bohaterowie wchodzą w krainy ludzi-węży i świętych krów, tym bardziej czytelnik cierpi i ziewa.
Liczę na drugi tom, który może podratuje Bramy Światłości, bo na razie była to dość męcząca lektura.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *