(1 / 5)
Na drugi tom Czarnych świateł przyszło nam czekać długo. W międzyczasie autorka zdążyła zmienić wydawnictwo, wyprodukować kolejny tom Szamanki i trochę opowiadań na dodatek. Nie czekałam na drugi tom z zapartym tchem, dlatego kiedy się w końcu pojawił na mojej półce, też swoje odstał. I kiedy miałam zacząć czytać, okazało się, że ledwo pamiętam, co było w tomie pierwszym. Przypomniałam więc sobie Łzy Mai i szybko się okazało, że był to wyjątkowy błąd.
Ale od początku. Po pierwsze, po tych siedmiu latach nie zmieniłam zdania na temat pierwszej części. Ma swoje plusy (intryga), ale też sporo minusów – zaczynając od wyjątkowo irytującego głównego bohatera po niedopowiedziany świat. Sięgając po Spectrum spodziewałam się, poza jakąś rozbudową świata, fajnej historii. A dostałam… dokładnie to samo, co w tomie pierwszym. I nie mam na myśli tak samo rozłożonych wad i zalet, ale dokładnie tę samą historię, tylko z perspektywy Mai.
Okazało się, że zrobiłam najgorszą rzecz jaką mogłam zrobić, czyli przeczytałam tuż przed Spectrum Łzy po raz drugi. Przez to cała historia zrobiła się jeszcze bardziej nudna, bo bardzo dobrze pamiętałam jak wyglądała ona z perspektywy Jareda. Perspektywa Mai nie wnosi za dużo fabularnie. Pewne fragmenty, dialogi i sytuacje już znamy. Niektóre są nowe – czy to te, w których narrator pierwszego tomu jest nieprzytomny, czy te, w których każde z bohaterów już funkcjonuje osobno. Niektóre sceny są bardzo klimatyczne (choć podobnie jak w pierwszym tomie jest to dość znajomy klimat), ale nie wnoszą niczego nowego na tyle, żeby znaną historię istotnie zmienić. Ubarwiają i uzupełniają ją trochę, dodając szczegółów tu i tam. Podobnie jest z budową świata – Maia pokazuje nam jego nowe fragmenty, ale nie jest to nic rewolucyjnego i dalej znajdujemy się gdzieś pomiędzy Ergo Proxy, Łowcą Androidów i Assimovem. Nic z tego nie wpływa w istotny sposób ani na fabułę, ani na główny wątek, ani na postrzeganie bohaterów. Chociaż mam wrażenie, że jakbym najpierw czytała Spectrum, całość podobałaby mi się bardziej. Maia w przeciwieństwie do Jareda nie jest hipokrytką. Jest też postacią bardziej sympatyczną i to dzięki niej dowiadujemy się kilku szczegółów na temat świata, które go ciut rozbudowują. Spotyka też trochę barwniejsze postacie drugoplanowe (chociaż nie są one rewolucyjne czy też oryginalne, raczej mieszczą się w standardzie gatunku). Niestety z bohaterki wychodzi trochę Mary Sue, a trochę „wyjątkowy płatek śniegu”, co nie pomaga w odbiorze. Podobnie jak koszmarne zakończenie.
Jak jestem w stanie zrozumieć chęć przedstawienia wydarzeń z drugiej perspektywy, tak rozdzielenie ich na dwa tomy jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Zwłaszcza dwa tomy z praktycznie identyczną historią. I mimo, że punkt widzenia Mai czyta się zdecydowanie lepiej, to trudno się zainteresować historią, w której znamy już wszystkie punkty zwrotne. A jako konsument czuję się trochę oszukana, bo po raz kolejny sprzedano mi to samo.