Schwab V. E. – Zgromadzenie cieni. Odcienie magii. Tom 2

1 out of 5 stars (1 / 5)
Spodziewałam się, że będę zachwycona. Albo, jeśli Zgromadzenie cierpiałoby na syndrom drugiego tomu, przynajmniej zadowolona z lektury. Tymczasem po świetnym Mroczniejszym odcieniu magii drugi tom trylogii z rozdziału na rozdział wywoływał u mnie coraz większe rozczarowanie, irytację i chęć rzucenia książką o ścianę.
Pierwszy problem to fabuła, a w sumie jej brak. Autorka podejmuje wszystkie tropy zasugerowane w pierwszym tomie i dodaje do tego przygotowania do Essen Tasch – magicznego turnieju. Niby brzmi dobrze, ale… przez trzy czwarte książki czekamy na ten turniej. Do tego czasu nic się nie dzieje, bohaterowie głównie gadają i snują się bez wyraźnego celu czy wpływu na wydarzenia. A kiedy już zaczynają się pojedynki magów dostajemy dwa fajne opisy, a potem okazuje się, że cały turniej kompletnie nic nie znaczył fabularnie. Był tylko rozbudowanym na ponad pół książki pretekstem, żeby zebrać drużynę bohaterów. Brakuje tu też interakcji Kella z Lilą, która dobrze działała w pierwszym tomie i popychała fabułę do przodu.
Drugim problemem są bohaterowie. Kell nie ma charakteru, jest snującą się marionetką w czerwonym płaszczu, która rzuca od czasu do czasu smutne spojrzenia. Rhy, zbuntowane książątko, zyskuje w tym tomie trochę charakteru, ale nadal jest przede wszystkim archetypem ładnego zbuntowanego księcia. A jakby jednego znudzonego arystokraty było mało, dostajemy drugiego – Alucard Emery to wyjątkowo sztampowy zbuntowany arystokrata, którego charakter składa się z kota i ekscentrycznego ubioru. On może co najwyżej dostać plus za kota.
Król i królowa w poprzednim tomie niby tacy sprawiedliwi i rozsądni, w tym tomie ewidentnie głupieją i podejmują wszystkie najgorsze możliwe decyzje.
Trzecim problemem jest Lila. Tak, Lila „nie jestem taka jak inne kobiety” Bard zasługuje na osobną kategorię. W pierwszym tomie Lila była nierozsądna, nierozważna i nie zapowiadała się na postać, która dożywa późnej starości. W Zgromadzeniu cieni osiąga poziom Marysuizmu, który dorównuje tylko Dorze Wilk. W każdym rozdziale, absolutnie każdym, w którym pojawia się Lila, autorka powtórzy nam, że złodziejka nie jest jak inne kobiety, że jest niezwykła, jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa, unikatowa i łamiąca wszelkie reguły. A wszystko to powtarzane do znudzenia, podane czytelnikowi pod nos, żeby na pewno zauważył i zrozumiał. Do tego Lila wszystko wie najlepiej, może podskoczyć swojemu kapitanowi, głównemu magowi kraju, królowi i całej bandzie arystokratów i wszystko uchodzi jej na sucho. No i jest nietykalna, bo powinna zginąć przynajmniej parę razy, a nie ma nawet zadrapania.
Do tego jest jeszcze całe stadko problemów drobniejszych – praktycznie brak pozostałych Londynów, zero szczegółów o przedstawicielach innych krajów, którzy się pojawiają w fabule, ani o tym czy i o co toczy się polityczna gra, która jest podobno bardzo istotna. I jeszcze sztampowe instant love, czyli bohaterowie widzą się pierwszy raz od czterech miesięcy i są prawie że gotowi stawać na ślubnym kobiercu. Na dobrą sprawę nic co się stało między pierwszym a ostatnim rozdziałem nie ma fabularnie znaczenia, a te wszystkie strony mogłyby opisywać kompletnie inną historię z takim samym skutkiem.
Zgromadzenie cieni jest nie tylko przykładem syndromu drugiego tomu, ono wznosi ten syndrom na zupełnie nowy poziom. Wszystkie postacie są ładnymi wycinankami, poza Lilą – wyjątkową w swojej wyjątkowości i absolutnie nietykalną. Nie ma tu niczego, co sprawiało, że pierwszy tom był taki dobry: interakcji między postaciami, różnych Londynów, akcji, tajemnicy, zagrożenia. Naprawdę niczego.
Nie mam najmniejszej ochoty sięgać po ostatni tom, ale skoro już stoi na półce, to pewnie się zmuszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *