Sykes Sam – Śmierć Imperiów. T.2. Dziesięć żelaznych strzał

2.5 out of 5 stars (2,5 / 5) No i mamy drugi tom opowieści o Sal Kakofonii, najbardziej znienawidzonej Włóczędze z Blizny, byłej największej magini cesarstwa, znanej kiedyś pod mianem Czerwonej Chmury. I mamy niestety klątwę tomu drugiego. Momentami zastanawiałam się, czy czytam powieść fantasy czy psychologiczną. A może trafił mi się tak naprawde traktat filozoficzny? Podobnie jak w tomie pierwszym autor rzuca nas prawie pod koniec historii. Znowu poznajemy wydarzenia wcześniejsze z opowieści Sal. Różnica polega na tym, że jest jeszcze krwawiej, okrutniej i niestety momentami nudniej. W środku najbardziej szalonej akcji autor kazał bohaterom wygłaszać długie monologi na temat miłości, wierności, podejmowanych wyborów, lojalności oraz tego co jest dobre dla ludzkości.  Co gorsza spora część tych przydługich wywodów niczego do akcji nie wnosi, za to potrafi solidnie zniecierpliwić czytelnika. Przyznaję bez bicia, pod sam koniec, kiedy akcja wokół szalała, a Sal i Liette w najlepsze przepychały się na argumenty, wygłaszając długie mowy, szukałam miejsca gdzie kończyły gadaninę. Byłam już zmęczona tą paplaniną, która i tak niczego nie zmieniała. Obie pozostawały przy swoim a czytelnik przy konieczności sięgnięcia po kawę.

Sama akcja – znowu podobnie jak w tomie pierwszym – albo gna do przodu jak szalona, albo utyka w  filozoficznych wywodach. Naprawdę, miałam wrażenie, że powieść niczego by nie straciła, a sporo zyskała, gdyby autor darował sobie te pseudofilozoficzne wywody. Sam autor pewno by stracił trochę na wierszówce, ale czytelnik mniej by się zżymał i nudził. Uwierzcie mi, gdyby nie te przestoje byłaby to szalona opowieść akcji w której bomby wybuchają co i rusz, krew i gorzała (przy Sal nie da się inaczej) leją się strumieniami,  magowie szaleją, broń rewolucjonistów grzmi a niebiańskie siostry mordują wszystkich, bez oglądania się na przynależność.

Fabuła – już w pierwszym tomie bogata i zaskakująca w drugim zaskakuje czytelnika jeszcze bardziej. Okazuje się bowiem, że w dualistycznym świecie ( magowie kontra nulowie, magia kontra nauka) istnieje jeszcze coś innego, co kiedyś zostało  ujarzmione, spętane, a teraz wyczuło okazję i chce wrócić za wszelką cenę, a ilość krwi i cierpienia jaka będzie temu towarzyszyć, jest temu czemuś dokładnie obojętna. Dowiadujemy się nieco więcej o magicznej broni Sal ( choć wciąż nie wiemy kim/czym jest), okazuje się też, że Niebiańskie siostry wcale nie są tak szalone jakby się w pierwszej chwili wydawało. Pojawia się coś co sprawia, że musimy się temu ruchowi przyjrzeć uważniej.  Jednym słowem, okazuje się, że tak naprawdę nie wiemy zbyt wiele o świecie, który ponoć tak dobrze poznaliśmy w poprzednim tomie. Na koniec autor funduje nam epicką bitwę magów i nullów. Specjalnie nie używam tu określenia “bitwa dobra ze złem” . A wiecie dlaczego? Bo wcale nie jestem pewna kto tu jest dobry a kto zły. Ba, im dłużej myślę nad powieścią tym bardziej dochodzę do wniosku, że ktoś inny tu pociąga za sznurki i tak naprawdę ścierają się siły, o których nie mamy pojęcia.

Bohaterowie… cóż, poza Sal i Liette poznajemy nowych włóczęgów. O ile rodzeństwo nie wzbudziło mojego zachwytu, o tyle postać olbrzymki, maga oblężniczego bardzo mi się spodobała. Mam nadzieję, że autor nie uśmierci jej, ani nie zohydzi w kolejnych tomach. Nie bez kozery piszę tu  o zohydzaniu – z jakiegoś powodu autor postanowił bowiem dobrać się do postaci Liette. W poprzednim tomie, była promykiem człowieczeństwa w obrzydliwym świecie Sal Kakofonii, czymś dobrym i czystym. W tomie drugim – ma już, całkiem dosłownie ciemną stronę.  Okazuje się być zarozumialcem i egoistką.

Podsumowując: albo dzieje się tyle, że nie nadążasz, albo tyle ze usypiasz z nudów. Po raz kolejny potwierdza się teza że filozofia i moralizowanie idą w parze z fantasy tylko u Lema i Pratcheta. Na razie jestem zmęczona światem Sal i samą Sal i  nie czekam na tom trzeci.

Mocne 3.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *