Dorwałam się wreszcie do pierwszej książki z cyklu który dla własnego użytku nazwałam “Śledztwa w starym Krakowie”. Tom drugi “Rozdarta zasłona” recenzowałam w lipcu bo jakoś mam szczęście do czytania drugich tomów przed pierwszymi. Jednak cykl przygód bardzo krakowskiej profesorowej Szczupaczyńskiej tak mi przypadł do gustu, że zapisałam się w bibliotece do kolejki oczekujących na tom pierwszy. Z przyjemnością donoszę, że tom pierwszy jest nawet lepszy niż tom drugi. Mniej w nim jest odniesień do historii, nie ma mentorskich deklamacji przez które akcja Rozdartej zasłony mocno zwalniała, więcej za to profesora Szczupaczyńskiego i mnóstwo zabawnych dla krakusa odniesień do historii miasta. Nie ma to jak dowiedzieć się, że mieszka się na pardon za określenie zadupiu szanownego cesarsko-królewskiego MIASTA, tam gdzie kiedyś stały chałupy największej biedoty. No bo, moi drodzy, dla prawdziwego krakusa w owych czasach, wszystko co za Plantacjami – było peryferiami, że już nie wspomnę o terenach leżących poza kolejką forteczną – czyli zwykłej WIOSZE. A Profesorowa (tak tak, z dużej litery!) Szczupaczyńska, choć urodzona w Przemyślu, jest bardziej krakowska niż najbardziej rodowici krakowianie. I choć musi doglądać by służba pracowała jak należy, obiady były stosowne do apetytu i upodobań jej małżonka, pasjanse wychodziły i nikt ze znajomych nie wywyższał się ponad Szczupaczyńskich to jednak… potwornie się nudzi. Kiedy więc staje się świadkiem dziwnych wydarzeń w domu Helclów rzuca się w wir wydarzeń z błyskiem w oku i nieledwie śpiewem na ustach. Istny nomen omen szczupak ( głodny szczupak!) w stawie pełnym rybek. Śledztwo, choć prowadzone z przytupem nie przeszkadza jej w tresowaniu kolejnych kandydatek na służące i dbaniu o to by profesorostwo było widywane na najważniejszych wydarzeniach towarzyskich. Sama intryga, choć momentami schodzi nieco na drugi plan poprowadzona jest inteligentnie. Autorzy przyjemnie gmatwali tropy i niemal do ostatniej chwili uniknęli pułapek oczywistości.
Przyjemne czytadełko na pogodny wieczór
———————————————————————————————————————– by Varran
Nieistniejąca Autorka opisuje krakowski świat, który może i kiedyś istniał, ale raczej go nie było – i jest w tym wszystkim jakiś szczególny rodzaj prawdy.
Maryla Szymiczkowa to rodzaj literackiego „słupa”, za którym stoją znany pisarz Jacek Dehnel oraz tłumacz i historyk (a także niewątpliwy Krakus z urodzenia) Piotr Tarczyński, a książka opisuje „straszliwą” kryminalną aferę osadzoną w realiach Krakowa z roku 1893.
Oto z domu dla ubogich fundacji małżeństwa Helclów znika pensjonariuszka – i to jest punkt wyjścia do wielopiętrowej intrygi, do której rozwiązania zabiera się krakowska matrona Zofia Szczupaczyńska. Jak wielu znanych i mniej znanych krakusów jest z importu – pochodzi z Przemyśla, stara się nie myśleć za wiele o żydowskich korzeniach babki, wyszła za lekarza, który po latach doszedł do stanowiska profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nie ma dzieci, więc może zajmować się strofowaniem służącej, towarzyskimi gierkami i intrygami, stawianiem pasjansa i nudzeniem się w towarzystwie męża-safanduły. No i jeszcze zostaje jej czas na działalność charytatywną – czytaj lansowanie się w towarzystwie hrabianek, baronowych, a może nawet księżniczki. To właśnie w tym czasie poprowadzi swoje śledztwo.
Ale cały smaczek tej książki to opisy Krakowa z końca XIX wieku – małego, dość zapyziałego miasta na samym krańcu austro-węgierskiej monarchii, gdzie z ulicy Św. Jana na Plac Szczepański jedzie się dorożką, gdzie wyprawa aż na Długą w zasadzie nie przystoi porządnej pani z mieszczańskiego towarzystwa, dom Helclów stoi za miastem przy nasypie kolejki łączącej forty, a przeprowadzka do nowiutkiej kamienicy Talowskiego nad brzegiem Rudawy przy ulicy Smoleńsk jest nie do pomyślenia (na tę odludną wieś, całe 10 minut piechotą od Rynku !!???!!!). Sytuacja jest bardzo stabilna – od zawsze ten sam cesarz, te same twarze w bazylice Mariackiej, ten sam krąg towarzyski na otwarciu Teatru Miejskiego (te nowoczesne burzymurki wyburzyły starodawne ruiny szpitala Świętego Ducha (!) tylko po to, żeby zbudować gmach teatru taki jak w Pradze czy nawet w samym Wiedniu). No i pogrzeby, POGRZEBY, POGRZEBY – jeśli już nie Mickiewicza wykopanego gdzieś z ziemi obcej, to chociaż Matejki, który akurat zmarł – okazja do towarzyskich spotkań, intryg, porównywania strojów, ustalania towarzyskich i środowiskowych rankingów, a przede wszystkim do obgadywania bliźnich na wszelkie możliwe sposoby. Polskość można sobie pokultywować, nikt tego za bardzo nie zabrania, ale tak na co dzień to „Przy Tobie Najjaśniejszy Panie stoimy i stać chcemy”, więc aktor z Warszawy tak naprawdę jest obcy, a ci co przy różnych patriotycznych okazjach rozwijają transparenty, że „nie zginęła” to przecież narwańcy – młodzi, to im przejdzie.
I tylko czytelnik wie, że już za 20 lat wszystko zmieni się na zawsze – Kraków i świat wpadną w młyn wielkiej wojny i choć armaty z krakowskich fortów nie oddadzą ani jednego strzału w tak pieczołowicie dobrane sektory ognia, to cały ten żółto-czarny świat przeminie bezpowrotnie. I nawet rzeczka Rudawa popłynie nowym korytem. Ale – z drugiej strony – ludzie i duch miasta, mimo tych wszystkich zmian, rewolucji czy kontrrewolucji jednak pozostał, i mówię to wam ja, krakus z importu.
Jeżeli więc chcecie poczytać o tym dawnym Krakowie w którym wszystko było mniejsze, prostsze i podobno lepsze – polecam